30 listopada 2007

Cicha, poczta i husyci

Ulica Cicha cichą była nie tylko z nazwy. Droga asfaltowa pozwalała poruszać się tylko w jednym kierunku, który nie był zbyt często uczęszczany. W wystającym zza dwóch równoległych ścian garaży samochodzie migała niebieska lampka. Czas zimowy, dwunasta pięćdziesiąt dwa i trzydzieści osiem sekund. W bloku naprzeciwko mało kto palił światło. Kilka osób oglądało telewizję. Było też parę odblasków, jakby od świec. Romantycznie. Nagle na cały głos wydarł się mój ulubiony wokalista

- Be still for a moment, everything depends upon you if you die I will die too…

- Jonas, zamknij się – poprosiłam grzecznie, tak, jakby leżał przy mnie. Ale nie leżał i się nie zamknął.

Uwolniłam z objęć Morfeusza jedną rękę i odszukałam telefon, co graniczyło z cudem. Jonas zdążył jeszcze powiedzieć mi, że „once we were heroes, but everything has changend since then”. Jeszcze nie do końca pogodziłam się z faktem, że za chwilę będę zmuszona wstać. Odebrałam.

- Śpisz? – głupie pytanie.

- Nie. – skłamałam.

- Przepraszam, że tak późno – zaczął się tłumaczyć.

- Nie szkodzi – ziewnęłam – wiesz, mówiłam, trzecia w nocy i te sprawy. Do mnie można zawsze.

- Śpisz? – znów usłyszałam inteligentne pytanie.

- Nie. – tym razem odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – słucham, cóż ważnego chcesz mi powiedzieć?

Po cichu wstałam z łóżka – już z tą myślą pogodzona i ledwo włócząc nogami podeszłam do okna. Tyłkiem oparta o biurko, podziwiałam widok za nim.


- Słyszałem, ze szukasz informacji… - zaczął konspiracyjnie.

- Tak. A najlepsze kasztany i tak dalej. – zniżyłam głos do szeptu, żeby innych tak brutalnie z morfeuszowych objęć nie wyrwać. – Mów lepiej o co biega.

W wieżowcu wystającym ponad blokami zgasły dwa światła, ale za to po lewej stronie w oknie zamigotało jedno. Wkrótce zasłoni je nowo wybudowany kawałek gimnazjum, czy co to tam innego jest, dlatego wolałam się napatrzeć, póki mam szansę. Chociaż kiedy przyjrzałam się bliżej stwierdziłam, że jednak nie zasłoni.

- Masz coś o mojej kamienicy? – zapytałam.

- Tak, choć nie do końca. – stwierdził, część do przecinka wypowiadając z entuzjazmem, entuzjazmem część po przecinku bez.

- Zamieniam się w słuch – stwierdziłam, licząc latarnie. Było trzynaście. A przynajmniej tyle widziałam. Jedna z nich podświetlała wyraźnie napis „top” dodając brudu białym literom i złowieszczego akcentu niebieskiemu tłu. Jasna poświata w oknie naprzeciwko zgasła. Normalnie ludzie to o tej porze już śpią. A jak nie śpią, to mają przynajmniej coś ważnego do roboty.

- Kamienica znajduje się na ulicy Kaszubskiej. Mieści się tam poczta główna i wspólnota mieszkaniowa. Naprzeciwka jest park. Nie wymienię z nazwy, bo nie znam. Ale nawet przyjemny.

Zatkało mnie. Wcale nie dlatego, że na Cichej zapaliły się w oknach cztery światła. Nie dlatego, że przejechał samochód. Nawet nie przez to, że latarnia zgasła.

- Dzwonisz tylko po to, żeby mi to powiedzieć? – zdradziłam przyczynę swojego zdziwienia – chłopie, niech gniew bogów spadnie na ciebie z dużej wysokości, jeżeli mam rację. Przecież ja wiedziałam to już dawno, Holmesie! – nazwisko słynnego detektywa wypowiedziałam w mocno spolszczonej wersji. Miałam ochotę poszczuć rozmówcę psem Baskervill’ów.

W słuchawce usłyszałam śmiech, który znaczył, że chyba nie tylko to ma do powiedzenia osoba wspierająca rozwój linii telefonicznych.

- Spokojnie. – nie skomentowałam – mam jeszcze parę suchych faktów, - Pierwszy raz od początku naszej rozmowy powiedział coś mądrego. – ale nie na ten temat.

Gdyby strzały z zatrutym grotem można było wysłać SMS-em, zrobiłabym to natychmiast. Trafiając go w czoło.

- Zdradź mi tajemnicę. Na jaki temat. – poprosiłam zrezygnowana.

- Na taki, który cię zainteresuje, Katarzyno Nikoletto – nie lubię jak mówi się do mnie Katarzyna, Ksiosława ani tym bardziej Kasiula, zwłaszcza z przekąsem. Ale aluzję załapałam od razu.

- A więc oświeć mnie, o czym Sapkowski zapomniał?- wiedziałam, że on książek Sapkowskiego przeczytał mniej ode mnie, chociaż ja dopiero zaczynam. Nie ryzykowałam tym, ze jednak to nie on zapomniał tylko ja nie doczytałam.

- Na pewno mówi ci coś hasło „wojna husycka”, pogański słowniku.

- Jasne.- stweirdziąłm krótko. Nie miałam siły tłumaczyć mu, że kacerze, że Czesi, że herezja i stos Jana Husa w 1415. bo on wiedział.

- A słyszałaś może, że w roku 1429 - i tu mi zaimponował – husyci dotarli do Bolesławca? – oraz wzbudził ciekawość, utrzymując przy tym wiarę w człowieka i sens rozmów o pierwszej trzy i pięćdziesiąt sześć sekund w nocy.

- Teraz już tak. Nie przeszkadzaj sobie. – w dwóch oknach znikła niebieska poświata telewizora.

- Dokopałem się do źródeł. Gdzie, zapewne wiesz. Źródła te są jednak wiarygodne. Na początek legenda. Rzecz o pięknej córce burmistrza Bolesławca oddanej z bólem serca Czechom w zamian za odstąpienie od okupu i oblężenia. Białogłowa bardzo była zdesperowana, albo głupia, bo sama podłożyła głowę pod miecz.

- Jak?- parsknęłam z niedowierzaniem.

- Wmówiła wodzowi, że na maść przeciwko uderzeniom miecza. I wódz uwierzył. Palnął dziewczynę mieczem w kark, a ta, że tak sobie pozwolę stwierdzić, od razu straciła dla niego głowę. Wkurzony na swoją głupotę wódź opuścił wraz z wojskiem Bolesławiec.

- No, No – moje uznanie rosło każdym usłyszanym słowem - masz coś jeszcze?

- Wiecznie spragniona. – westchnął – mam. Po napadzie husytów postanowiono zbudować mury obronne.

- Fortyfikacje! – pisnęłam infantylnie.

- Ta. Wiem, że lubisz liczby czterocyfrowe zaczynające się od 14

- Jeśli tylko nie musze ich mnożyć.

- Więc w 1433 bolesłwianie pogłębili fosy, a w 1479 rozpoczęto obwarowanie. Teraz w megaskrócie: trzy bramy – Górna, dzisiejsza Sierpnia 80, Dolna to teraz zbieg Prusa i Świerczewskiego oraz Mikołajska - wylot Kutuzowa. Były zbudowane na planie prostokąta albo kwadratu i bogato zdobione. Koleżanko, - zapytał nagle – czy tobie się czasem nie marzy małe Narrenturm w naszym pięknym mieście?

- Wiesz skoro już o tym wspomniałeś, no nie miałabym nic przeciwko. To byłoby nawet ciekawe – stwierdziłam. Na dole zabłyszczały światła stopu jakiejś toyoty.

- To nie zapomnij o Grodźcu i Kliczkowie.

Grodziec! Jak ja kocham to mniejsce. Zgodziłoby się nawet. Po raz pierwszy wspominano o nim w bulli Hadriana IV w 1155, a drewniany gród zastąpiono murowanym za Henryka Brodatego.

- Pewnie wiesz, a jeśli nie, to ci powiem, mroczna księżniczko, że dzisiejszy wygląd twoja ukochana gotycka rezydencja zawdzięcza Fryderykowi I i II oraz paluszkom mistrzów z Wrocławia, Legnicy i Zgorzelca.

- Szkoda, że część murów wysadzono po wojnie 30-letniej. – też zabłysnęłam wiedzą, a co – Gruntownie przebudowano go 1900.

- Paczcie gotkę, jaka mądra gestia – zaśmiał się.

- Robię, co mogę. – zegarem nieuchronnie pokazywał godzinę pierwsza dziesięć i czterdzieści jeden sekund. – Dobra, przydałeś się. Dzięki z informacje. Bóg ci to w najbliższej przyszłości wynagrodzi poprzez moje ręce. Podsunąłeś mi pewien pomysł.

- Twórz, dzierlatko – pożegnał się radośnie.

Do pisania usiadłam od razu. Chwyciłam długopis i strzępki zeszytu, ale zanim postawiłam pierwsze litery, mój telefon ryknął znowu. „bay bay, maszkaro! ” – chyba nie zdążył się pożegnać z moim rozmówcą i nadrabiał.

Przyszedł SMS a w środku literki ułożone były tak ” Wiesz, że na tej twojej kamienicy jest zegar słoneczny?”.

Wiedziałam. Ale teraz już mało mnie to interesowało.


Brak komentarzy: