N
|
a początku bały się siebie. I to nie tylko Filonowie kilkakrotnie większych Elfów, ale Elfy maleńkich Filonów. Poza tym nie bały się niczego innego. Czemu miałyby się bać łagodnie poruszających się traw, wielkiego, ale zupełnie nieruchomego drzewa? Wszystko to było miłe, proste.
Mówi się, że pierwszy elf miał na imię Njum. A jego żona zwała się Sila. Kiedy zeszli z drzewa i pierwszy raz stanęli na chłodnej trawie, był zmierzch. Cichy i przezroczysty. Patrzyli na zapadającą się w wody Gwiazdę Wielką.
- Patrz – powiedziała Sila, patrząc na otaczające ich ciemności. – Wszystko znika pod tym czarnym płaszczem. Czy my też tak zginiemy?
Rzeczywiście, powoli ciemność wypełniała świat i nic nie wskazywało, żeby coś miało się przed tym uchować. Wyspa umierała.
- Krótkie było nasze życie – powiedziała łamiącym się głosem i wtuliła mokrą twarz w jego chude ramię. Ale on jej nie pocieszył, tylko zamarł, patrząc w przeciwnym kierunku.
- Tam wstaje nowa gwiazda. Chodźmy do niej.
Nowa gwiazda była piękna, mimo iż nie dawała nawet w połowie tyle światła co Stara Gwiazda. Njum i Sila poszli w jej kierunku. Jednak nie dotarli do niej. Nie wiedzieli, jak daleko wynurzyła się ona z wielkich wód, jak ogromna jest i jak nieosiągalna.
I nigdy się tego nie dowiedzieli. Niewiele się do niej zbliżyli. Na drodze stanęła im Rzeka.
- Rzeka jest piękna – powiedziała Sila, zanurzając w wodzie pokryte kwiatowym pyłkiem stopy. – Ale bezmyślna. Nie trapi jej to, co będzie kiedyś. Wybiera łatwą drogę.
- To źle? – spytał Njum.
Sila zmarszczyła czoło. Myślała.
- Nie zawsze. Może to być znakiem słabości albo siły. Nie wiem, jak jest z tą rzeką.
- Spytajmy.
Ale rzeka im nie odpowiedziała, tylko bezmyślnie pluskała wśród nadbrzeżnych kamieni.
- Nie słyszy. Albo udaje, że nie słyszy.
- To jest smutne – powiedział Njum i umilkł na długi czas.
- Czemu nikt nam nie odpowiada?
- Ktoś zawsze nam odpowie.
Wiedziała, o kim Njum mówił. Drzewo. Mądre i cierpliwe. Czekało, aż wrócą. A potem znów wyruszą. I wiele czasu minie nim znów wrócą. I tak będzie zawsze.
- Kochasz mnie?
- Ty wiesz.
- Powiedz to.
- Te słowa mają moc.
- Tak wielką, że ożywią martwego?
- Większą.
- Kocham cię.
- Zbudź się. Uciekajmy!
- Czemu?
- Spójrz na las.
Las świecił wewnętrznym blaskiem. Czerwonym i migotliwym.
- Tam coś się czai.
- Co to jest?
- Nie wiem. Czuję tylko, że to coś jest gorzkie i słodkie zarazem.
Ogień dogasał w ognisku. Leżeli obok siebie, cicho oddychając; w śnie niemal będąc.
- Jesteśmy sami.
- Pani…
- Wiem to.
- A ogień? A rzeka i dalekie ćmy na niebie?
- Nie są podobne do nas.
- Są. Bardziej niż nam się wydaje.
- Śnił mi się dzisiaj.
- Co powiedział?
- Że czas, byśmy wracali.
- Chcesz tego?
Położyła głowę na jego kolanach. Długie, rude włosy rozlały się na ziemi.
- Chcę. Wiem, że niebo zmieni kolor.
I zmieniło. Na błękit z domieszką krwi.
Na podstawie „Pieśni o utracie błękitu” z tradycji Elfów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz