„Och! jaka to ja biedna!” – czyli „Antygona” Sofoklesa.
Żyjemy w czasach literatury nowoczesnej. Książka musi być ciekawa, z polotem, nie pachnąca stęchlizną, nie zalatująca przesadną starością. Dzieła z wcześniejszych epok muszą mieć siłę przebicia, by utrzymać się „na topie”. Po przeczytaniu „Antygony” Sofoklesa (której nawet przeglądanie przychodziło mi z naprawdę ogromnym trudem) zaczęłam się zastanawiać, czy cokolwiek z powyższych wymagań zostanie przez tą książkę spełnione. Po chwili myślenia już wiedziałam – gdyby nie fakt, że to lektura – nawet nie przeczytałabym przedmowy. To książka nie dla mnie, jest nudna.
Z „Antygoną” zetknęłam się w szkole – jest lekturą obowiązkową. Opowiada o dziewczynie, która była tak strasznie oddana swoim zasadom, że w pierwszej części utworu chce pogrzebać swojego brata – no i cóż, tak też robi, wplątując się w niemałe zamieszanie. Cały problem polega na tym, że złamała zakaz Kreona. I zaraz mamy walkę praw boskich z ludzkimi, miłości z zasadami... i takie tam. Mnóstwo hałasu, bo Edypowa córka miała za duże ambicje. Ale to jeszcze można znieść, w końcu mamy jakieś przemyślenia życiowe, które ostatecznie coś wnoszą. Męczarnia zaczyna się wtedy, kiedy panienka „Och-Ja-Biedna” zaczyna się nad sobą użalać. Katorga!
W dramacie mamy wiele tragicznych postaci. Ot, choćby Kreon, który wychodzi na złego władcę, a potem umiera mu żona; czy Hajmon, zabijający się z miłości, niczym w piosence Michała Wiśniewskiego („Chodź, pokażę ci czym moja miłość jest, dla ciebie zabiję się...”). Niektóre wątki są dość oryginalne, ale moim skromnym zdaniem- efekt psuje nadmierne umartwianie się. Czy żaden z bohaterów Sofoklesa nie widzi, jakie życie jest piękne?!
Utwór przedstawiony jest do wystawienia na scenę. Nawet nie chcę wiedzieć, jak znudziłoby mnie przedstawienie. Otóż faktem jest, że „Antygona” pisana jest męczącym stylem, nie dla każdego. Mamy tu mnóstwo archaicznych wyrazów, przemówień pełnych żalu, czy wyznań miłości. Przepraszam, że spytam, ale... ile można?!
Książka jest naprawdę nie dla uczniów, którzy mają coś konkretnego do roboty. Po prostu jestem z siebie dumna, że przez nią przebrnęłam.
Kończąc, nie polecę wam tej książki, zresztą – po co? Przecież to lektura, tak i tak jest obowiązkowa. Sama w sobie nie jest aż taka zła.. No dobra, jest, przyznam się, że tym jednym zdaniem chciałam się podlizać pani od polskiego. Ale nie w tym rzecz – Sofokles pokazał nam w tym dramacie ważne prawdy życiowe, poważny i sensowny konflikt, żeby jeszcze to wszystko ujął inaczej, napisał innym stylem...
Wtedy byłoby świetnie. Jak na razie – nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz