7 kwietnia 2008

Ze złamanym skrzydłem

Miałam piękne skrzydła, ich czerń migotała kolorami tęczy. Przebywałam tam na górze, siedziałam na swym obłoku. Z mieczem przypasanym u boku, gotowa do walki. Aż zawołałeś mnie, najpierw usłyszałam szept, myślałam, że to tylko szum wiatru. Zacząłeś krzyczeć, głośniej i głośniej. Nie powinnam reagować, to nie sprawy takich jak ja. Ale podążyłam za głosem, znalazł się tam z tobą. Byłeś piękny, płakałeś – walczyłam z twoimi smutkami, ze swoimi także, bo tu poczułam coś dotąd nieokreślonego. Nawoływali mnie, ale zostałam. Siedzieliśmy tam wtuleni w siebie, wyrzuciłam swój miecz – pewna jego bezużyteczności. Sączyłeś mi w uszy słodkie słowa, zawładnąłeś całą duszą. A potem przyszli oni, nie mieli skrzydeł. Broniłam się długo, choć nie miałam już miecza. Ty odszedłeś, zabrali Cię. A ja zostałam tu ze złamanym skrzydłem, z piórem w ręku zapisując myśli. Ukryłam się wśród trawy.

Brak komentarzy: