26 grudnia 2007

Nowy Realiant

wśród zimowych traw ułożony
spoglądam z nieba na niebo
bo sam je tutaj stworzyłem
i kłosów parasol przeplata promienie styczniowego słońca

spojrzeniem łatać najmniejszy ubytek
a krokiem wyznaczać idealny juz rytm
wsłuchać sie w bicie dnia
i tańczyć bez rytmu co porywy serca

szum w głowie chwilą oddechu
by po ucieczce ksieżyca
uczyć znów strącania trudności

,,Sama sobie poradzę”,,Sama sobie poradzę” – typ kobiety dla której miłość i związana z nią czułość ze strony mężczyzny to kompletna abstrakcja. Nie warto tracić czasu i wplątywać swoich uczuć w coś co nazywane jest ‘’związkiem dwojga ludzi” i tak wyjdzie na jedno: kobiety są wspaniałe, mądre, pomysłowe i zaskakujące, a faceci nudni, dziecinni, nie mówiąc już o braku wyobraźni czy empatii. Kobieta ,,sama sobie poradzę” najczęściej wiąże się z chłopcem, który ciągle potrzebuje chusteczki higienicznej, ale nie wie skąd ją wziąć. Dziewczyna nie tylko musi dbać o siebie, ale również o swojego partnera, który niczego jej nie ułatwia. Owszem cudownie jest się opiekować drugą osobą, okazywać jej czułość itp. Ale nie jeśli mamy u boku wiecznie zdezorientowanego czterolatka. Prawdziwy koszmar zaczyna się, gdy chłopiec zaczyna pomrukiwać i dotykać dłoni lub ewentualnie szyi partnerki (co i tak wydaje się mu dużym zbliżeniem), na dodatek uwielbia ślinić i nazywa to pocałunkiem. Do zniesienia jest milczenie, które nie bez powodu wielu nazywa złotem, bo gdy jest się chłopakiem ,,samej sobie poradzę” otwieranie ust w celu wypowiedzenia jakiś tam słów jest zbędne. Kobieta doskonale wie, że nie chce kolejny raz słuchać żartów, które mają być inteligentne, opowiadań o strzelaninach odbywających się tylko i wyłącznie na papierowych makietach oraz historii z cyklu czego ja to fajnego ostatnio nie zrobiłem. Pan czterolatek uważa także, że dotknięcie pupy partnerki raz na miesiąc stosunkowo powinno wystarczyć. Aha, a propos stosunków, rozmowy o związku odbywają się jedynie za pomocą jakże to popularnego komunikatora gadu – gadu, w rzeczywistości każda próba podjęcia tego tematu przez partnerkę kończy się natychmiastową jego zmianą. Jeżeli chłopiec stara się mówić coś poważnego (a takie chwile niestety czasem nadchodzą) odwraca wzrok od dziewczynki, a jego mimika twarzy jest często bardzo wieloznaczna, aczkolwiek świetnie oddająca wnętrze umysłu. Facet typu ,,potrzebuję chusteczki” uwielbia słowo: kochanie, bo wydaje mu się najbardziej romantyczne i najlepiej opisujące jego partnerkę. Jeśli kobieta w porę nie nauczy swojego wybranka tego czego mu brakuje, czyli teorię, którą posiada mężczyzna zamieni w praktykę ma szansę być szczęśliwą. Niestety w wielu przypadkach dziewczyna dochodzi do wniosku, że chłopak nic nie daje, efekt jest taki: on cierpi, ona jest wolna, ale czuje się delikatnie określając: podle. Stąd właśnie wynika typ ,,sama sobie poradzę”, w rzeczywistości kobieta tego typu marzy tylko i wyłącznie o tym, żeby nie musiała wszystkiego robić sama, a facet był pewny siebie, zdecydowany i stanowczy. W podświadomości kobiety zdanie ,,sama sobie poradzę” brzmi troszkę inaczej, a mianowicie : ,, muszę sama sobie poradzić. ciężko jest się pozbyć tego co się sobie wmówiło, dlatego też typy ,,sama sobie poradzę” długo czekają na swojego księcia z bajki.

22 grudnia 2007

***

mogłabyś strzelić ogniem prosto w mą krtań
i twarzą zniweczyć planów misterną poświatę

być pękniętym chodnikiem który mnie potka
tętnem kopyt koni pędzących wprost na mnie

kupić każdą drobnostkę bym nie miał nic
i zatrzeć z trudem wytyczone przez lata ścieżki

nic nie powie mi że
mam już nie kochać

Banalnie

chociaż to banalne
łzami i krwią piszę
cierpkie i płaskie obrazy tworzę
stoję i upadam potykam - nie idąc

kolejną
ścianę pokrywam dokładnie
palcami mokrymi szukając wyjścia
kleją się do niej włosy i sukienka
rozmywając strach
nieskończony nieprzespany

wydrapię dłońmi drzwi z zawiasów
wypełznę na zewnątrz
zakrztusić się śpiewem ptaków
i zdechnąć ze szczęścia
pod drzwiami

AiE

wyszarp mi nitki z rąk
żebym nie miała czego dziurawić
zwiąż je razem ciasno

uśmiecham się
zachód słońca zalewa krwią też jezioro
ja się kołyszę
a ty wplatasz mi żyły w warkocze

wyrwijmy jeszcze twoje
i powieśmy sie na drzewie
jak Adam i Ewa

czyż to nie jabłoń?

Kryształ

rozgrzaną stalówką pióra
wyczekuję nieobecnego choć nadchodzi

wyciągnij dłonie pełne kryształu
i upuść na podłogę

nie tak mocno by pokruszyć

stapia się lód w złoto złoto w jarzębinę
a ta opada przepruszona szronem

z twymi dłońmi przychodzi deszcz
z twymi dłońmi przecież


przychodzi nieoczekiwane choć obecne

Srebernicy

Srebernicy nieba
nad głuszczą tarniny
spomiędzy wzrokien
i dalekkich wstchnień

srebernicy nieba
przy konarających jaśliwach
dopokuszzczają
spowlekając nasze rumienianki zafiran

cichosny miłosności
istniesą w powietrzeniu

ostój moją przedrżałą dłonkę
na swojej ustęskniałej twarzce

srebernicy nieba
wyzwalniają nam czas
do świtnia

Zapach i jezioro

ja znam skądś ten smak
słyszałam słowo

czuję że tak jak kiedyś
pokrywają moje lustro cienką parą
ze skroplonych myśli i smaków

znałam to miejsce
i zapach tego drzewa
ciebie nie znałam
ale ja już byłam

pokaż mi co jest po drugiej stronie
jeziora
tuż nad jego dnem

18 grudnia 2007

Łasiła się prosta piosenka i kot

wracam po latach pył przykrył wczoraj
nie chcę pamiętać ból jest zbyt tępy
chłód w domu wiatr wyrzuca kiedyś
choć było pięknie ciepło gładziło
policzki kochanków dłonią miękką
łasiła się prosta piosenka i kot

a potem spłoszone wszystko uciekło
przewrócone sprzęty tynk i pył z sufitu
i chłód pełznie cicho po brudnej podłodze
kominek wciąż stoi i czeka na ogień

"Jak latarnie"

Tak bardzo boję się,
że nastąpi taki smutny dzień,
gdy Twoje piękne oczy
przestaną śmiać się w moją stronę,
że kąciki ust będą nieruchome,
dopóki będę na nie patrzył ja.

Tak bardzo boję się,
że któregoś dnia nie usłyszę,
tego, co próbujesz powiedzieć,
że nie będę już człowiekiem,
który umie słuchać dobrze,
który umie słuchać Ciebie.

Budzę się w środku nocy
i patrzę przez odsłonięte okno
na mrugającą latarnię i myślę,
że czasem jesteśmy jak dwie latarnie,
tak blisko, tak daleko, tak milcząco,
i jedyna rzecz, która nam pozostała,
to nadawać morsem prosty sygnał

S.O.S. duszę się bez Ciebie

15 grudnia 2007

Respons

zgasiłam słońce smak pozostał na zawsze
z duszą uwieszoną u twego ramienia
nadzieja migocze
że na zawsze
wstydliwy dotyk ukoi pragnienia
zatrze granice i uleci w powietrze
niezniszczalnych na zawsze razem
ze śpiewem w ochach we wiosennej sukience

Wśród traw

zgaś słońce by poczuć mój smak
ciemność chwili tej zniewala tak samo obojga
tkwimy w zawieszeniu życia

bez płomieni migoczących wstydliwie
cały twój i smutek też twój
znikomym oddechem do kolejnej chwili przeskoczmy

naruszysz granice wzroku by widzieć kołatanie serca
i drążących rąk mych szum
niech tylko czułością karmione

rzęs pokłonem wyśpiewaj melodie jak feniks
oczu zamgleniem nakaż słońcu prześwitać

wiosenną sukienkę porwał wiatr

Więcej niż słowo

Potrzebuję dużo przestrzeni, by móc oddychać, dlatego piszę. 90% mnie jest gdzieś zapisane. Prawie 100% oddechu oddaję kartkom, to jest jak nałóg, bez pisania nie ma oddechu, a bez oddechu nie ma pisania. Dwie czynności życiowe są niezbędne dla utrzymania odpowiedniego stanu ducha. Bo gdy oddycham to robię to spontanicznie, bez zastanowienia powietrze wychodzi, ze mnie tylko po to, by móc powrócić. Szarpanie się z własnymi nerwami to codzienność, której nie potrafię przerwać. Ciągła bitwa z myślami, rozstrzygana jest na białej kartce, a para rozżarzonych oczu wpatruje się w monitor, gdyby był z drewna pewnie zapłonąłby. Palce nerwowo skaczą po klawiaturze, rozum wcale nie chce oddawać im siebie. Kto i po co chciałby znać cudze myśli? Pozornie nikt, jednak w ukryciu czyhają mądrzy pożeracze ludzkiego wnętrza. Cała odbijam się w lustrze, widzę jak szalone iskierki ocierają się o siebie. Nie jestem panią mojego umysłu. Nikt nie jest w stanie przewidzieć siebie, oszacuj na ile cię stać, jeśli potrafisz. Nigdy nie piszę czegokolwiek, za co często gdziekolwiek i z kimkolwiek. Te dwa słowa są domeną ,,ludzi piszących”, nie ma reguły przewidującej niespodziewaną ochotę przeniesienia słów na papier. Wprawiasz w ruch myśli, które regularnie spotykasz na swojej drodze, chcesz być panem sytuacji, ale co z tego, gdy kontrola samego siebie odchodzi wraz z całym twoim ciałem. Jesteś tylko ty i niezbędne przedmioty twojej twórczości, tylko ty i ludzie twojego świata, gumowe psy i miniaturowe słonie. Przenośnia. Obraz. Całemu światu oznajmiasz, że gdzieś jest cząstka ciebie, a ty nie pozostajesz temu obojętny. Pragniesz wszystkim przestawić swoich bohaterów i choć często nikt nie słucha, ty nadal uparcie wierzysz w przeznaczenie twojej idei. Tak właśnie narodził się Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz i wielu, wielu innych ludzi ,,według własnego pomysłu”. Więc czekaj cierpliwie aż szare myśli wyrwą się z czasem pożółkłych już kartek.

14 grudnia 2007

Nocny ogród (Abendgarden)

w nocnym ogrodzie
pszczoły podgryzają pąki świateł
niewiele jest tu ptaków
które śpiewem atakują ślepą ciszę

zerwij dla mnie ten kwiat
tak ten najpiękniejszy
i utop w kielichu młodego wina
trzymając za korzeń do góry

ale przedtem skaż ptaki które zostały
na bezgłos wydarty z odciętej główki
niech słuchają dobrze jak w nocnym ogrodzie
rozkwita kwiat i umiera zmięty w dłoniach

Śpiewem krwi piasku

z moich żył wysypuje sie piasek
sucha krew nie toczy się nie plami
choć ten sam smak i lekkość - nie ta forma

z poprzecznie prążkowanymi rękami po łokcie
spękaną powłoką skrzepem mięśni kołtunem skóry
jestem - od niedawna na bardzo długo

nie zostały łzy z chmur oka ocalone
i cynamon gniecący pod paznokciem
wiórem człowieczeństwa - jestem

ale ty nie widzisz - wiesz co wiedziałeś
choć już nie ta strona i nie ten spektakl
nie przeszkadza wyprane sukno włosów - tobie

nie przysięgałam po grób i wieki wieków amen
przyrzekałam na wieczność - tobie i tylko
patrzę stojąc obok mgłą - rozpływam lastryko

ale ty wiesz że tam mgła
która osiada ci na karku przecina dreszczem
kiedy tulisz skrawki - wiesz to ja

Nekromantofilomanka

chcesz sie zabawić?
chodź
ty będziesz grabarzem

ja będę ciałem
zapleśniałym odchodzącym od kości
pod dwumetrową warstwą dżdżownic
suknem płótnem trumny
odkruszoną gałką oka

ja będę narzędziem
sztywną tekturą zaplamioną życiem
potencjalną ofiarą promieni słonecznych
fioletem szkarłatem
bez oddechu rzęs i śliny

odkop mnie spomiędzy piasku
syfu brudu smoły robaków
wrzasku pleśni drzewa i mojej sukni
ja będę blada

wystaw mnie powietrzem
na pośmiewisko łuny księżyca
zabawa trwa!

a teraz w najlepsze
na wskroś koronkom spinkom tasiemkom
ziemi rosy zapinkom i wilgoci marmuru

a potem ogarną nie moje ramiona
lecz chłód i głupie wrażenie
że przecież przed chwilą żyłąm

Uciekam

Moje wyobrażenie rzeczywistości sięgnęło dziś zenitu. Czy wielka kula, w której ściśnięci ludzie walczą o oddech to naprawdę cały świat? To wieczne pytanie nęka mnie od dawna. Co tak naprawdę składa się na rzeczywistość?

Wiem, jestem nudna, bo zbyt wiele myślę, co doprowadza mnie do skrajności. Po wielkiej dawce mojej wewnętrznej twórczości czuję się bardziej wyczerpana niż po wuefowym teście Koopera. W zasadzie wszystko można porównać do takiego testu. Biegniesz wciąż w kółko, z jednej strony pragnąc uciec, z drugiej dotrzeć do celu jak najszybciej. Nienawidzisz, gdy ktoś cię wyprzedza, bo czujesz, że przegrywasz. Owo poczucie przegranej miażdży cię to tego stopnia, że nie masz sił na dalszą walkę. Czy zawsze musi tak być? Dlaczego obok nas nie ma choć jednej duszy, nie ciała, a duszy, która rozgrzewałaby nas do biegu?

Najważniejsze to nie wypaść z toru, kiedy już się na dobre rozpędzisz. Wiele ludzi zamiast po bieżni, nagle, niespodziewanie zaczyna biec po murawie swojego życia. A najgorsze co może przydarzyć się zawodnikowi to upadek przed metą. Nie dość, że bół fizyczny rozdziera ciało, to na dodatek upadek jest nie do zniesienia dla duszy.

Co robić w takich sytuacjach? Nie mamy pojęcia stąd właśnie biorą się tzw. głupstwa , a czasem coś, co nazywamy błędem naszego życia. Bzdura, możemy to stwierdzić dopiero po śmierci, a wtedy nic co ziemskie nie jest już ważne. Tak sądzę, więc czasem uciekam...

I inne czasy

WIECZÓR

Przedwczesny monarcha w czarnej
narzucie W odstępach między ściegami
wytatuowane gwiazdy
Tęsknota za wielką niewiadomą Mieszałbyś
ból z wyczekaną słodyczą

Wszystko szczelnie zakończone Odległe
Nie posiadasz na własność nic
poza żyłami na własnym ciele

Schylasz się
po buty rzucone kiedyś pod stół
Oczywiście że to następne kłamstwo
Byleby retuszować samotność

[23.11.2007]

Deszcz po nocy

zapach deszczu skrapla powietrze
poszarpane płatki róży wilgotnieją
wśród pościeli wprowadziłeś mnie w świt
wymyśliłeś podróż
poprzez mgłę do twoich oczu
blisko nam było…

na rozproszonych oddechach
rwały się końcówki słów
uczyłam się naszych ciał
jałmużny odartej ze wstydu
nie trwoniąc żadnej sekundy
spośród miriada ulotnych doznań

[02.11.2007]

12 grudnia 2007

Zwiewniej

oplecion szkocką herbatą i kratą
w podzięce strumieniowi nieba i nut
oddalon od bezbronności sekund
bez przeźroczystosci
w kolorach wiosny

bez walki i siły, jak bez duszy demon
zgubiwszy bezsilnosc, ztrapiony wielkością dnia
neutralnością osaczony, chwilą wstrzaśnięty
każdą pojedyńczą tak samo
bez trudności
w tematyce przezwiewnej

11 grudnia 2007

Zaraz po

zgaś światło
niech ćmy z kołnierza opadaną
zgaś światło

po drodze domaluj polanę tam w tle
i węże z ogniska pod lasem
ty podaj mi dłoń ja podam ci miecz
jego blask odstraszy te cienie
doda odwagi - bo wiesz że się boję

bądź obok
wytop na skórze wieczność światłem nocy
odkrusz z ciała kawałki lęku
i zwątpienie odkrusz tuląc w dłoniach
bądź obok

na nagiej ziemi lepkiej i brudnej
pod dachem z gwiazd
ukryj mnie zmywając piętno czasu
zakop choćby żywcem pod powłoką
tak by nikt nie znalazł

zaraz po tym jestem ty

9 grudnia 2007

Pełen cykl wskazówki

Siedzę tutaj
i tępo wpatruję się 
w litery klawiszy
próbuję uporządkować myśli
które wirowały w ciągu dnia
i nie wiem od czego zacząć
co jest najważniejsze
co bez sensu i celu

Siedzę tutaj i myślę
zastanawiam się co by było
gdyby świat był ograniczony
do jednego horyzontu zdarzeń
do tylko jednej myśli na raz
ukradkowych spojrzeń jednym okiem
i szeptów monochromatycznych

Chciałbym wiedzieć jak to jest
do końca świata i minutę dłużej
to tak mnie fascynuje, te 60 sekund
co wtedy się by z nami działo?

8 grudnia 2007

***



jutro
namacam
twój szept



7 grudnia 2007

Nieśmiertelni

chodź znam piękne miejsce
podaj dłoń zaprowadzę cię tam
tylko zaufaj

wanna ciepłej wody obok szampan i dwa kieliszki
wanna jest pełna waniliowej piany
lustra zaparowały oddycham głęboko
ja najpierw - bo lubisz patrzeć jak zasypiam
kap
kap
kap
potem ty domieszasz swojego rubinu
woda nie stygnie - rumieni się miarowo
narzędzie zbrodni tkwi głęboko pod pianą
ostatnią kroplą uśmiecham się nad tobą
coraz wyżej
wyżej
i wyżej

tutaj nie ma mnie nie ma ciebie
twoja krew płynie w moich żyłach
jesteśmy my - nieśmiertelni

Adsumus

co nie do końca prawdą - dodaje nadziei
ogłusza szum wrzątku w tętnicach
dodaje sensu - bo warto umierać
powiem zanim zanurzę zęby
w puszystym morzu sieci twych żył

odchyl wiec głowę i szepcz "Adsumus"
gdy będę piła powoli bez bólu
zanim ostatnim oddechem twoja dusza spełznie po mojej szyi
zakrztuszę sie krwią - znikniemy oboje

nie bój sie przechodzić po kruchym lodzie
tutaj każde słowo brzmi tak samo - wieczność

5 grudnia 2007

***

Wiszę nad przepaścią i liczę

suche płatki róż.

Tyle ich po nas zostało.

Marne kwiaty usychały szybko...

Wiatrak kręcił się w niewłaściwą

stronę snując chłodne opowieści.

Marzliśmy w nich oboje otuleni jedynie

fascynacją więc tak naprawdę

staliśmy przed sobą nadzy...

Nic nie szkodzi.

Listopadowe wspomnienia

Pytałam Boga, dlaczego? Mówiłam, że nie zgadzam się z jego decyzjami... Chyba obchodziło go to co mówię, bo słuchał... i milczał. Płakałam i krzyczałam, choć wiedziałam, że na mnie patrzy. Chciałam by widział. Demonstracyjnie nie mogłam złapać tchu udając, że się duszę, ach... jak bardzo chciałam skonać na Jego oczach. Poszłam na cmentarz , jak co roku 1-go listopada, jak zawsze w te same chłod

ne, jesienne popołudnie, oczarowana zapachem topiącego się wosku, niezmiennie od paru lat z zielonym lizakiem w dłoni i reklamówką pełną kryształowych pojemników, miedzianych zakrętek i fikuśnych wzorów. Wiedziałam, że mogę napełnić je wszystkie światłością, czułam się dumna i elegancka. Przekroczyłam bramę cmentarną, a blask miliona światełek skierował się wprost na mnie, wszystko migotało w ciemności, jakby żyło... Jakby one żyły, te wszystkie światełka... Każde z nich to osobna historia, a czasem nawet dwie. Jedna to historia przynoszącego, ktoś przychodził, w jakimś celu, czasem znikąd, a czasem nawet z bliska, dawał światło, rzucał cień, często jakieś tam słowa, może ważne, może nie... i odchodził. Zdarzało się tak, że dawca nie miał historii... wtedy płomień był mały i szybko gasł, bo dawca nie poświęcił mu odpowiednio dużo czasu. Druga historia to opowieść znicza o osobie, której został podarowany. Tutaj płomień nie wybierał... dla każdego starał się palić jednakowo, więc wszystko zależało od ofiarodawcy... Patrzyłam na tę piękną całość, poniekąd odbijającą wnętrze ludzkości i czułam, że i ja gdzieś w tym jestem, wśród tysięcy innych podążam drogą wyznaczoną przez Pana. Szłam ,,Aleją Zasłużonych”, co to za nazwa? Co roku przyglądałam się pomnikom: generałowie, inżynierowie, powstańcy, lotnicy, doktorzy, bohaterowie i wielu innych. Z roku na rok zaczynałam wątpić, że należy im się coś więcej niż reszcie, szarej i bez wyrazu na tle ,,zasłużonych”. Czy po śmierci wszyscy nie powinni być równi? Bez wyrazu, szarzy, jednokolorowi albo wielobarwni, jak kto woli, a jednak równi. Czyż nie powinno tak być? Nie wiedziałam... Nadal nie wiem. Tłumy ocierały się o mnie, jakaś kobieta tak napierała, że w końcu zderzyła się ze mną, a jej torebka wylądowała wprost pod moimi nogami. Podniosłam i podałam jej:
- Dziękuję kochana, tak bardzo się spieszę, przepraszam – powiedziała, a jej oczy zabłysły.
- Ale dokąd? – zapytałam , choć nie byłam pewna czy chcę usłyszeć odpowiedź
- Mam spotkanie – nie chciałam tego wiedzieć...
- Ale w święto?
- Czas to pieniądz, moje dziecko – znikła pośród czarnych płaszczy i wełnianych czapek. Czas to pieniądz, no tak, każda minuta kosztuje. O ile więcej zapłaciłaby ta kobieta, gdyby tak nie biegła? Nie liczyłam tego, ale ja na pewno zapłaciłabym dużo. Za tę atmosferę oddałabym wszystko, na jeden dzień czeka się cały rok, czasem na jedyne spotkanie z bliskimi, których już nie ma... Nikt nie wie co się z nimi stało, a mimo to wielu wierzy, że naprawdę ich odwiedza. Jaki niesamowity rytuał odprawiany jest co roku, tłumy idą na spotkanie, jeden jedyny raz w tych okolicznościach. Pierwsza osoba oświeca drogę, a później jest już coraz jaśniej i głośniej, niesamowita jedność tworzy się i układa jak aksamit, cała ta otoczka pobudza jak dobra kawa. Złote liście lecą na pomniki, wiatr wywiewa całą śmierć, tylko raz do roku nie ma tu jej zapachu, odchodzi by żywi nie przestraszyli się zbytnio. Stanęłam nad grobem dziadka i nie widziałam kwiatów, ani zniczy, widziałam serca poukładane jedno obok drugiego, jak jedna armia gotowa do boju, tak wiele serc, że czasem nie było miejsca na moje. Wtedy kładłam je nieco niżej, lubię jak tak leży, bo wiem, że mogąc tu być, jest szczęśliwe. Usiadłam na drewnianej ławce, która na cmentarzu jest inna niż w parku czy na rynku. Ona pamięta wysiedziane godziny płaczu, setki opowiadań, skarg i próśb, kocha dawać spoczynek, o którym ktoś nigdy nie zapomina. Brązowa ławka pokryta farbą wspomnień, tyle widziała, wiele trosk dzieliła, setki gości przyjmowała, a wszyscy dla tego jednego przybywali, dla niego ta ławka... zmówiłam krótką modlitwę, która w tym miejscu nie jest tylko słowem rzuconym na wiatr, zobowiązuje nas do pamięci, co roku składamy tę samą obietnicę, że będziemy przychodzić i wspominać. Drzewa i ziemia – oto świadkowie, od lat tkwiący w tym samym miejscu, wśród mogił, wciągający zapach dymu i ludzi. To właśnie drzewa specjalnie na ten dzień oddały nam wszystko co miały i szumią teraz pustką swoich gałęzi, szepcą ze zmarłymi. Wracałam, a w oczy znów wbił mi się napis: żył lat 2. Te srebrne, wygrawerowane krętym kształtem litery nie dawały mi spokoju od dawna. Coroczne deja vu. Chyba właśnie z tego powodu krzyczałam: dlaczego?! Znałam doskonale tę historię i mogłam pytać... Często zastanawiałam się co by było gdyby na płytach nagrobnych napisane było: ‘’pedofil’’ albo ‘’morderca skazany przez ludzkość na wieczne potępienie”, jakaś wielka rewolucja plątała się po mojej głowie, wcale nie chciałam tego, bo przecież wiedziałam, że po śmierci wszyscy są szarzy albo jacy tam sobie chcecie. Moje listopadowe wizyty na cmentarzu napawały mnie takimi myślami, a tysiące pytań nawiedzało jak koszmary. Na żadne z nich nie umiałam odpowiedzieć, ale uwierzyłam, że Bóg odpowie kiedy przyjdzie czas... Tylko czy zdołam je wszystkie zapamiętać? Każda chwila spędzona na tym cmentarzu, to czas refleksji na jaką nigdy nie pokusiłabym się na co dzień, w innym miejscu. Każdy kamień na tych ścieżkach, to jakaś mniejsza lub większa tajemnica, zagadka zadana ludziom, po to, żeby rozwiązywali ją właśnie wtedy 1 i 2- go listopada każdego roku. Niepewnie stąpałam po tych dróżkach by nie zdeptać jakiejś ważnej części. Jak inni uczyniłam znak krzyża przechodząc koło kaplicy i zeszłam kamiennymi schodkami, odwróciłam wzrok od ,,zasłużonych”, bo nie chciałam kolejny raz analizować ich sprawy. Z obu stron zalewały mnie migoczące fale, a wśród nich małe, ruchome figurki, wciąż było ich dużo. Niektóre z nich wyrzucały to co wcześniej przyniosły, do zielonego kontenera trafiały kawałki zużytych historii, a wszystko po to, by mieć po co wracać tu za rok.

Po raz ostatni stanęłam w bramie, obróciłam się do nich wszystkich i starałam się ogarnąć ten obraz. To prawda – zostałam wciągnięta w magię tego miejsca i szczerze powiem, że lubię je. Zerknęłam jeszcze na tablicę ogłoszeń, zrobiłam to trochę sztucznie i machinalnie, umarło kilka osób... tak jak zawsze, może to nic nadzwyczajnego? Jeszcze raz wystawiłam twarz na spotkanie ze światłami, zmrużyłam oczy i wyszłam, potykałam się, bardzo często o ten sam, betonowy krawężnik. Tutaj na ulicy wszystko było inne, dopóty słychać odgłos obijającego się szkła, dopóki czuć magię, a później wszystko znika. Ponownie może odrodzić się tylko w jednym miejscu i jednym czasie. Trzeba teraz czekać, aż ponownie ogarnie nas aura świeczek, wzorów, kwiatów, pomników, płaszczy i kapeluszy.

4 grudnia 2007

Za słodko

Szepty gasną

Na kruchym słowie

Zamknięte w myśli

Opadają na dno

Ciężkie

Niepotrzebnie słodkie


Podaj nóż

Domek w górach

Ciepłe dłonie układane na karku

Ciężki zapach anyżu

Górski las przy nim dom a w domu

Kominek mleko i miska ryżu


Las niesie woń igieł i kory

Wszechobecnych kropel żywica miętowa

Nagie skały przybrane mchem i wrzosem

Noc jasny księżyc drzewo na nim sowa


A w środku igra jasno płomień

Kominka na podłodze bladych klepek

Spadły dwie iskry zgaszone winem

Dwóch kropel wyrwanych siłą ze skroni


W popiele


Przyzwoity erotyk

Nie byłeś listem nieopisanym

Krwią karminową atramentu pióra

A ja nie byłam listem wcale

Nawet nie chmurą – nie mgłą jak chmura


A splotły się palce przez cisze płynące

Złączyły się dłonie na gładkiej pościeli

Patrzyłam ci w oczy nie sztucznie – swobodnie

A ty myśli czytałeś z mojej zieleni


Odpłynął gdzieś Szekspir z Goethem

Wyszli wszyscy a my zostaliśmy sami

Czytałeś mi z oczu półprzymkniętych tuszem

A oni podsłuchiwali pod drzwiami


Choć ich nie było a słowa w powietrzu

Uciekły mrozem deszczem wyschły a mgła złagodniała

Wciąż tylko drżącej strofy brzmieniem

Dotykałeś mojego ciała

****(drzewienie)

Powoli wrastam w ziemię

Mam korzenie gałęzie i liście

Zastygam na moment

Staje się gęsto słodko mgliści


Myślowym skrótem przez manowce

Myśli roztopione się kleją do warg

A ja niewzruszona

Trwała wśród twoich obiekcji i skarg


Zamykam oczy łączę powieki

Kora zawiązuje usta brązem cynamonu

Wśród konarów bezdennych

Już tylko wiewiórki szukają domów