27 lutego 2008

Nie daj się skreślić

Jestem tylko/aż człowiekiem/jednym z tłumu
Niepotrzebne skreślić, właściwe poddać w wątpliwość
Przemyśleć i argumentację podać na ostro

Mam swoje zasady/przywary
Albo zasady łamane przywarami
Jeśli skreśliłeś, żałuj, nie jesteś godzien prawdy
Jeśli zostawiłeś, cierp, nie ma rzeczywistości bez bólu

Jestem pesymistą/optymistą/realistą
Decyduj, czy skreślasz cokolwiek
Zasady i szufladkowanie są dla szufladkowanych
Jeśli nie skreśliłeś, życzę powodzenia, jeśli tak, życzę jeszcze bardziej
Przyda się

Czy naprawdę?

Zagubiona we własnych wątpliwościach
I dennych pytaniach innych
o sens uśmiechania się

Czy naprawdę nie potrafimy już
Zrozumieć się jak ludzie
Bez alkoholowego podmuchu?

Szufladkowanie jest dla szufladkowanych.

Od lat 90. obserwujemy tzn. psychologię szczęścia, zakładającą dążenie do szczęścia mimo wszystko.

Takich ludzi nazywamy optymistami.

Optymizm zaś definiuje się jako:

1. «skłonność do dostrzegania we wszystkim dodatnich stron i wiara w pomyślny rozwój wydarzeń»

2. «pogląd filozoficzny, według którego istniejący świat jest najlepszy z możliwych i racjonalnie urządzony, a życie jest dobre, można więc osiągnąć w nim szczęście i doskonałość moralną»

Stereotypowość pokazuje nam obraz wiecznie ucieszonego człowieka, kogoś kto nie doświadcza smutku i jest entuzjastyczny.

Ale spójrzmy prawdzie w oczy – nie wszystko ma dobre strony, choćby gwałt, który nie jest od nas zależny. Świat ma mnóstwo niedomówień i paradoksów stworzonych przez ludzi. A doskonałość – hm, powodzenia.

Czy więc można zdefiniować się jako optymistę? Encyklopedycznego, stereotypowego, jakiegokolwiek? Nie oszukując siebie samego?

Obecnie psycholodzy, m.in. Robert Spitzer nagle zaczęli doceniać smutek. Że jest potrzebny, zdrowy i motywuje.

Pesymizm jest zdrowy. Ale czym on jest?

1. «skłonność do dostrzegania tylko ujemnych stron życia»

2. «pogląd filozoficzny głoszący, że na świecie jest więcej zła niż dobra, a życie ludzkie jest bezustannym cierpieniem»

Stereotypowo dużo smutku, melancholii i narzekania. Teraz to zdrowe ponoć. Jednak nawet największy pesymista ma nadzieję i reaguje entuzjastycznie na wiele rzeczy.

Jest jakaś metoda bycia pesymistą? Prawdziwym? A sens?

Realiści. Szukający prawdy i metody. Słownik PWN definiuje realizm jako:

1. «postawa życiowa polegająca na trzeźwej, bezstronnej ocenie rzeczywistości, pozwalająca na wybór skutecznych środków działania; też: umiejętność takiej oceny»

2. «pogląd filozoficzny uznający istnienie rzeczywistości obiektywnej»

Brzmi sensownie. Człowiek jednak jest istotą o wolnej woli, co pozwala mu też popełniać wiele, wiele błędów. To ludzkie. Każdy też splamiony jest subiektywizmem własnych przeżyć, doświadczeń, emocji. Nie jesteśmy maszynami (chciałoby się powiedzieć „Stety i niestety jednocześnie”). Czy więc to ma sens? Jakieś podstawy? Ocena może być błędna. Kolejna też. I kolejna.

Każda z tych postaw ma w sobie jakieś paradoksy, jest poniekąd słuszna, poniekąd niemożliwa. Większość wybiera którąś, robiąc pewne odstępstwa. „Jestem optymistą, ale...”, „Jestem pesymistą, jednak...”, „Szukam prawdy w cierpieniu, szukając szczęścia”. Niektórzy odrzucają wszystko, zamykając umysł na pozytywne, bądź negatywne myślenie.

Niektórzy...

Niektórzy myślą jak ja. Że nie trzeba się szufladkować. Nie trzeba zakreślać granic. Po co niepotrzebnie się szufladkować, a potem się tłumaczyć? Można nawet wyjść poza te trzy podejścia. Świat jest otwarty. A szufladki są dla szufladkowanych. Od nas zależy, czy nimi jesteśmy i jak myślimy. Czy kultura masowa zmanipulowała i ciebie?

Myśl, myśl!

Zirytowana wpisała kilka linijek.
Cholera, nie da rady. Beznadziejne. Nawet ślepcy w to nie uwierzą. Zakładając, że w ogóle przeczytają.
Jeszcze bardziej zirytowana wcisnęła backspace.
A może wymyślić postać i potem wrzucić ją ciężarówę? - pomyślała. Albo lepiej zachowam tą chorą rządzę krwi dla siebie...
...może kogoś powiesić?

Ech.

A gdyby tak napisać love story? - Przeczesała czarną czuprynę.
Nie, nie! Kurde, dziewczyno, staczasz się!
Już wolę zjeść własną rękę niż napisać jakieś romansidło.

Fuj.

Ale może jednak. Coś jak książka Sparksa, tylko bardziej pusta, mniejsza, głupsza i... no, głupsza.
Pomyślmy.
Szła ulicą, beznamiętnie licząc swoje stąpania (Jej, jakie słowa!) do wpadnięcia na miłość.
Bach!
Cholera - za wcześnie o dwanaście kroków! Co, ty, przystojny brunecie, sobie robisz/myślisz [niepotrzebne skreślić]?!
Że niby ja jestem kiepska z matematyki?! Miałam pięć na koniec roku!

Odpada. Nie umiem się wczuć w klimat wpadania na miłość. Niech wpada na kogo innego.

Ewentualnie można by się targnąć na jakąś powieść historyczną.
Król Artur szukający przyjaciół - tworzący okrągły stół. Te sprawy.
Hm, taa.
"Historyczny bełkot" - raz, proszę!

Parodia.
Bawić się w parodię?
Dziewczyno, parodią to jest to co ty robisz...

Czas mija. Zaraz stoper w mikrofalówce wybije godzinę zakłady pokoleń. To znaczy... No, nieważne.
Zaraz spyta.
Wiedźma.
Oho, idzie.

- Więc, Mario, powiesz mi w końcu, jak to się stało, że masz cztery jedynki z geografii i dwie z fizyki?
No to koniec.

26 lutego 2008

Ptaki śpiewają.

tak bardzo płyta chodnikowa szarością zalatuje

Juseppe szedł z tulipanem w dłoni
wiosna wybuchła całych sił dookoła
i szum wiatru ciepłem doskwierał
pot pod kurtką puchową toczył fale dyskomfortu

Juseppe miał ręce poranione od kolców
przebytej zimy i porażek ze zmianą osobości
wiedział że nie jest człowiekiem idealnym
dziś wierzy że nie jest nawet człowiekiem

a Syn Juseppea minął już czyściec

Ukamienujmy diabły,
by anioły zajęły ich miejsce,
po czym stwierdzimy
że życie bez pokusy jest śmiercią...
zabijmy anioły by zapanował totalny rozgardiasz
a wszyscy ludzie zginęli bez swojego stróża
pozostaną jedynie czyste dusze z Bogiem
a cała reszta zostanie strącona do piekieł
gdzie zapanował lud bo szatan już nie pali...

23 lutego 2008

Andrzej Sapkowski, "Narrenturm"

Narrenturm to wydana pięć lat temu pierwsza część trylogii husyckiej autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. Mnóstwu czytelników po usłyszeniu tego nazwiska przed oczami wesoło tańczą wiedźmin, elfy, czary, fantasy, sikanie do ogniska. Fantasy - oznacza oderwanie od rzeczywistości. Jednak nie całkowite. Oto bowiem pan Andrzej chwyta nas za rękę i prowadzi do świata, o którym nigdy wcześniej nie pisał, ale który kiedyś istniał.
Wiek piętnasty był niezwykle ciekawym okresem w historii Europy, toteż nic dziwnego, że ktoś w końcu się zainteresował nim jako tłem do powieści. Jest rok 1422. Śląsk. Niejaki Reynevan Bielau, szlachetnie urodzony młodzieniec, który jak na swój wiek wielką zdobył wiedzę w dziedzinie medycyny i magii, wpada w niezłe tarapaty. Oczywiście, zaczyna się niewinnie - w łóżku panienki Adeli Sterczy w świdnickim klasztorze. No może nie do końca niewinnie, ale romantycznie. Jednak romantyzm i skobel od drzwi z impetem wylatują przez okno, kiedy do sypialni wpadają bracia małżonka pani Adeli. Przyjmują na siebie rolę mścicieli. Zaczyna sie szaleńczy pościg, najpierw po Świdnicy, a potem na całym Śląsku. Jakby tego było mało, Reynevanem interesuje się również Święta Inkwizycja za jego niezbyt czyste praktyki leczenia, a także diabelskie pomurniki, zagadkowo zamieniające się w rycerzy w czerni. Jednak młody szlachcic, któremu sam Zawisza Czarny nie wróży śmierci naturalnej, nie jest sam. Szybko znajduje towarzyszy - Szarleja i Samsona Miodka, postaci tyleż ciekawe, co pomocne. Nie brakuje elementów fantasy, duchów, upiorów, sabatów czarownic i magików. Opisy miast, zwyczajów, potraw i archaizacja dialogów w niezwykły sposób wprowadzają nas w piętnastowieczny Śląsk.
Przygoda za przygodą, pościg za pościgiem, zwroty akcji i niezwykłe, barwne postaci. Sapkowski nie daje nam się nudzić. Wszystko okrasza sporą porcją staroniemieckich i staropolskich przekleństw, wywołujących głośny śmiech i te uciążliwe pytania członków rodziny: "Z czego się śmiejesz?" No ale jak może nie cieszyć nazwanie Szatana "w rzyć jebanym katamitą"?

Poemat o Jasiu i Jego Wzroście Krępującym.


-->


Poranne rymowanki

Dzień dobry kochanie chętnie zjadłabym Cię na śniadanie

Ucałowała w oba policzki, zmyła ślad łez licznych

Posmarowała tobą kanapkę i dała miłości jeszcze dokładkę

Cichutko na paluszkach, wkradła się do twego łóżka

Przytuliła znów i została królową snów

W pięknym zamku i budziła Cię tam o poranku

22 lutego 2008

Suszarnie

lubię

wieszać

róże

główkami do dołu nad parapetem


wtedy kołyszą się w rytm uwertury

granej na gałązkach płaszcza jesionu


jesion też czekał

i ty czekałeś

a kiedy przychodzi boisz się podać jej dłoni

blednący człowieku


powoli pięciolinia zaciska się żyłkami

krew już nie krąży

choć dalej


lubię

wieszać

róże


Joanna

Joanna płonie!

Kolejny raz ma żar pod stopami.

Żywa pochodnia.

Joanno płoniesz za nich!


Znów iskier,

Deszcz nie spadł z nieba na zawołanie,

Żadnej kropli w cierpieniu.

Pozwala Francja płonąć Joannie!


Joanno spłonęłaś.

Bez słowa cienia rozpaczy.

A oni stali i patrzyli,

Czy coś to dla nich znaczy?


Już nie ma Joanny

Został pusty krzyż metalowy

Został zapach popiołu

I blady wiatr odnowy

21 lutego 2008

Forma – „coś, co trzyma nas przy życiu”.

I choć byśmy wyszli z siebie, będzie to tylko zaniechaniem formy w sensie konwenansu, lub osieroceniem własnego ciała w przypadku śmierci. Życie nadaje nam formę, a forma pozwala nam żyć. W wariancie optymistycznym – formujemy życie; w wariancie konformistycznym – żyjemy dla formy. Udrapowani we własną skórę, uformowani na obraz i podobieństwo Boga lub w zgodzie z kierunkiem ewolucji gatunku, uwikłani w siebie nawzajem - wierzgamy – dostrzegając swoją znikomość w formalnym układzie świata. Po czym wstając rano z łóżka żegnamy się prawą ręką, żegnamy się trzy razy, odwracamy się twarzą ku wschodowi i dotykamy dłońmi ziemi. Albo od razu myjemy zęby. Jemy chleb, jemy kus kus, nic nie jemy. I zabieramy się do życia.

Jak na istoty obdarzone wolną wolą jesteśmy niezwykle skonwencjonalizowani. Przebieramy w mnogości idei jakbyśmy dobierali elementy układanki. Zestawiamy je w taki sposób, by pasowały do istniejących już konstrukcji. Grzebiemy w kanonach, kodeksach, tradycjach, określając ich przydatność do własnych potrzeb. Dokonujemy wyboru – podziwiając swoją kreatywność, siłę indywidualności i oryginalność kompilacji – a tu okazuje się, że stworzyliśmy monstrum absolutnie nieprzystawalne ani do praw natury, ani do praw zwyczajowych. Zaprzeczyliśmy wszystkim normom w poszukiwaniu własnego kształtu i nie spełniamy żadnej funkcji jako element globalnej konstrukcji. Nie pasujemy do systemu, bo deformujemy jego strukturę. Jako indywiduum uwieramy otoczenie. Podlegając jego naciskom działamy własną siłą, próbując je ukształtować i nadać mu taką formę, która zapewni nam egzystencję w zgodzie z obranym przez nas kształtem. Podatność na akceptację nowych form zależy od elastyczności materiału. Tu rodzą się kompromisy, modyfikacje, reformacje. Czasem zbyt sztywna struktura pęka, rozsypuje się, ulegając destrukcji. Z ułamków szybko powstaje nowy twór, a destruktor często okrzyknięty zostaje prekursorem nowej formacji. Bywa też inaczej: „sypie się” nieprzystosowany. Łamie się ukształtowana według innej miary osobowość, kruszy jej konstrukcja. Tolerancja nie jest akceptacją; różnicę w ocenie pokrywa oceniany. Jeśli nagnie się do norm ogółu, jego życie będzie musiało przybrać inną niż w założeniu formę. Jeśli nie odstąpi od własnych zasad, w najlepszym wypadku będzie musiała wystarczyć mu tolerancja, przy wysiłku zachowania minimum norm z jego strony. Potrzeba akceptacji odczuwana w sposób zwielokrotniony będzie destruktorem niszczącym ramy jego ego. Ceną za brak ustępstw jest alienacja. Jeśli z wyboru i w przekonaniu o obronie słusznych racji – konsoliduje indywidualność formy. Niezawiniona (w pojęciu wyobcowanego) – rodzi bunt, a często jest drogą ku rozpaczy i załamaniu. Ktoś, kto doświadczył katastrofy formalnej nie uwierzy w rozbudowane konstrukcje. Zna ich kruchość opartą na zmutowanych kształtach, rozdętych przez krzykaczy, którym doskwiera forma zastana. Jasny obraz traci perspektywę w kubistycznym zamęcie. Uwolnione elementy tworzą miraże wirujących form – a co dzieje się z życiem? Ono rekonstruuje. Wychwytuje to, co mu niezbędne i urealnia, formalizuje. Z rozpadających się kultur wyrastają nowe, z hierarchią norm, form i struktur. Ale tak jak w kubizmie, wszystko i tak opiera się na stożku, walcu i kuli. Statyczna, czy dynamiczna – kompozycja powinna znajdować się w równowadze. Wówczas jest formalnie składna. Jeśli decydujemy się na dominantę, warto postawić na wolę życia, kreującą jego kształt, wyważającą jego formę.

Nie wychodzimy spod jednej sztancy. Istnieje raczej kilka jej modeli – zna je psychologia. Wariantami niespójnymi zajmuje się psychiatria. Luki w definicjach wypełnia sztuka. Życie samo składa się z małych rzeczy i drobnych przyzwyczajeń – to one je tworzą i nadają mu ton.

Sfrustrowany sztukmistrz słowa, borykający się z awangardową formą pisanego przez siebie tekstu, chętnie przyjmie zaproszenie na niedzielny obiad u mamy. Włoży czystą koszulę i przygładzi włosy. Postara się być dobrym dzieckiem. Zapragnie być dzieckiem. Tęsknota to zatracenie równowagi posiadania. Brak. Próba odzyskania straty. Dążenie do odzyskania formy zaginionej.

Żyjemy w formie wspomnień – przenikając cudze byty stajemy się ich częścią tak, jak one są częścią nas. Niekiedy jest to już jedyna forma egzystencji, po dematerializacji miejsc i osób z nimi związanych, dotycząca jakiegoś minionego fragmentu czasu, w którym żyliśmy.

Alternatywnie – marzenia i wyobrażenia dotyczące przyszłości szukają dla siebie ujścia w realnej formie.

Jakkolwiek było – dostępna nam forma życia nie powinna być jednak jakąkolwiek formą. Dopasujmy ją do siebie, akceptując jej ambiwalentny charakter protezy: jest niechciana i niezbędna. Jest balastem i ratunkiem.

17 lutego 2008

chłonę oddechy

czy słyszysz jak tam w oddali ucicha muzyka
ostatni taniec proszę oddaj właśnie mi
zanim nut zwiewny podmuch ostatni raz muśnie twarz
nim cisza zalegnie wśród ciepłych świec

zatańczmy ten ostatni raz wśród naszych chmur
pochłonie nas niebo i Bóg splącze ręce
unieśmy się w przestrzeni pachnących traw
kwiatów wonnoscią zapamiętam cię

15 lutego 2008

Nasz wieczorek Poetycki

skoro już pracujemy nad naszym projektem, sprawdźcie jak to robią najlepsi:) Łowcy.B Johan Kupsztal ( znajdziecie gdzieś na you tube albo na serwisie ze skeczami)

13 lutego 2008

Tafla lodu,

i ona cała w barwach

pomarańczy z domieszką

fioletu

i nutką zielonej arogancji

kroczy dumnie,

Już nie sama, bo

ze świadomością,


że jest...

Wredna Fraszka #1

piknik pod wiszacą skałą
posmaruj masełkiem bułeczke
i dżemem ją posłódź
smacznego
póki sam dżemem nie jesteś


---
wybaczcie niski poziom intelektualny :D

11 lutego 2008

rozleje się nade mną błękit karaibów
ptaki będą krążyć bezgłośnie
nikt nie spyta co tu robię
pięknie będzie można umrzeć






inspiracja: Carribean Blue - Enya

zatopienie

fascynacja i chleb powszedni
a ty sam określ w czym tkwisz fałszywy człowieku


Juseppe zasiadł przy łóżku swojego synka
czytał mu bajki o złych szkaradach i zbawicielach
toczył opowieści gdzie dobro wygrało i spokój
a złoto wyzwoliciela oblało
dobywał swego miecza by ślady potomkowi pokazać
po czasach gdy sam wrogów popielił
lecz nie widział
a że syn jego
martwy odłogiem krzepnieje
przed historią rozwartą co wieczór

fascynacja strachliwość i kuszenie
wolna wolna kipi szatanem

9 lutego 2008

Ukryłam się w twoich skrzydłach
moje dawno odpadły
z każdym złem ubywało jedno pióro
wtulona w bezpieczeństwo
zapomniałam o świecie
wdychałam zapach raju
z przyśpieszonym oddechem
powinnam już dawno odejść
ale zostanę
ukryta w twych skrzydłach

otulony moimi łzami
związany przez słowa
bezpieczny w swojej przystani

8 lutego 2008

I utuliłam cię do snu,
dotykiem z kamienia pogładziłam
twoje nienasycone oczy,
zmarnowałam jeszcze jeden dzień.
Odcięłam drogę nieokrzesanym myślom,
koniec Ciebie
Tęsknoto...

6 lutego 2008

Recepta

Weź szklankę przyjaźni
i dwie porcje pożądania
wymieszaj za pomocą ust
bliskość złączy wszystko
dopraw flirtem i odrobiną złośliwości
różnica poglądów nada ostrego smaku
ozdób magicznymi chwilami
włóż do piekarnika
i nie mów już nic
pocałuj mnie
a na pewno się uda

4 lutego 2008

Życie Bob(r)a :)

Kto inny jak nie ja mógł to zacząć pisać :D kliknij mnie :>

Szaleństwo- najnormalniejsza cecha ludzkiej natury

Szaleństwo pojmowane jako nieodparta pokusa zrobienia czegoś ,,ponad”, czegoś wykraczającego poza normy, wzbudzającego zainteresowanie, to odejście od codziennych zasad i wejście z butami w swoje życie, w trochę innym tempie niż zawsze. Człowiek najbardziej pragnie być podziwianym, im bardziej oryginalny tym jego egzystencja wydaje się być bardziej sensowna. Jednak sam byt nie wystarczy, ludzie chcieliby, żeby im płacono za to, że w ogóle zechcą przyjść na ten świat, jest to niemożliwe wręcz utopijne żądanie, stąd między innymi rodzą się szaleńcy. Ci, którzy żądają niemożliwego, chcą wznosić się do gwiazd, skakać z wieżowców i spadać na miękką trawę doznając jedynie niesamowitego olśnienia, że to chyba nie to. Szaleńcy idą do przodu i szukają coraz to nowych wyzwań, doping jest tu mile widziany, albowiem niektórzy wszystko robią po to, by uzyskać aprobatę albo właśnie dezaprobatę społeczeństwa. Każdy z nas w głębi siebie pragnie być podziwianym i szanowanym, szaleństwo pozwala nam uzyskać owy stan ducha, nawet jeśli na zewnątrz nic się nie zmienia. Sami siebie podziwami za czyny, na które się odważamy, nasz zachwyt jest tak wielki, że prawie w całości zaspokaja całe zapotrzebowanie na szacunek i podziw. Oszaleć można z miłości, tęsknoty, szczęścia, są różne źródła tego magicznego stanu. Zwariować można także ze strachu. Ludzie popadają w skrajności, tworzą w swoim umyśle paranoje, ponieważ boją się, bardzo często jest to lęk przed odpowiedzialnością za swoje czyny. łatwo wtedy dać złapać się w sidła anormalnego świata. Ludzie prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowszych dziwactw, tylko po, to by zapomnieć o trudnej sztuce przyznawania się do błędu i zapełnić swoje myśli czymś może nie lepszym, ale na pewno bardziej przyjemnym. Każdy krok do przodu wydaje nam się nudną codzienną pracą, natomiast już każdy krok w bok jest czymś tak niezwykłym, że owo przedsięwzięcie pochłania cały nasz entuzjazm i energię. Na jednej małej części naszego życia skupiamy na chwilę całą uwagę. Najpiękniejsze w naszym ludzkim wariactwie jest to, że się go nie spodziewamy, jedyna rzecz w naszym istnieniu, która nigdy w pełni nie będzie mogła być zaplanowana. A najśmieszniejsze jest właśnie, to, że w tym całym amoku chwili bywamy często bardzo zabawni, zabawni do tego stopnia, że tworzymy wokół siebie swoisty kabaret o którego stworzeniu zawsze marzyliśmy i co? I oczywiście nie zauważamy tego, jak wielu rzeczy, naturalnie, przegapiamy chwile świetności. Tak więc wracamy na szosę naszych starych pragnień, marzeń, planów, będąc przy tym wyczerpanymi naszymi wydziwieniami, nad którymi nawet nie zdążyliśmy się zastanowić. Po jakimś czasie w myślach znów pojawia się owo tajemnicze słowo- pokusa. Chodzimy z nim przez kilka dni starannie upychając je gdzieś w kącie, tak by nie zaprzątało naszych myśli, a ono jak tłusta plama wciąż wychodzi na wierzch. Aż w końcu poddajemy się błogiemu poczuciu popełniania głupoty i wpadamy w jej sidła. Znów możemy być szaleńcem skaczącym z wieżowca lub zrobić coś całkiem innego. Właściwie chodzi o to, że każdy inaczej pojmuje wariactwo i tak naprawdę nigdy nie wiemy, kiedy jesteśmy szaleni, a kiedy nie. Pewne jest jedynie to, że człowiek pragnie zmian, jedni chcą zamieniać kolor nieba z kolorem trawy, ot tak dla żartu, inni pływać w basenie czekolady, następnym z kolei wystarczy zapach kwiatów na łące, ktoś chciałby, żeby motyl śpiewał, a Słońce świeciło całą noc – wszystko to jedno szaleństwo, bo w każdym drzemie dziwak, który kiedyś na pewno się ujawni. Istnieją też tacy, o których mówi się po prostu dziwni z natury... Może to i prawda, bo jedni cały swój świat chcą dzielić na kawałki i rozdawać innym, a drudzy myślą tylko o tym jakby tu go ukryć przed niepożądaną ręką.

tkwi śpiąc niespokojnie

zawsze tam
gdzie lodowaty wiatr czerwieni policzki
bo ciepły dom nie jest dla mnie
i krew płynie wolno
zimna bez towarzystwa
po co się silić
na pozory życia
nie chcą mnie przy ogniu
bo ciągle kogoś kolę
ale
za kośćmi z lodu
i dziurą po sercu
tkwi śpiąc niespokojnie
mała
brudna
pestka tęsknoty

Drogi poeto...

Już za późno, nie odpowiesz mi jakbym chciała
Nie uwierzysz w prawdziwość portretu
Więc po co było to wszystko?
Po co historia o wczorajszym aniele?
Nie opisałeś siebie
Trudno opisać kłamcę
Rozumiem
Bo sama robię to samo

Jak daleko?

Mówiłeś o marzeniach
Planach na przyszłość
Śpiewałeś o szukaniu prawdy

Och, nie mogę uwierzyć
Nie mogę zobaczyć
Nie chcę, nie chcę Twojego bólu

Mówiłeś o marzeniach
Ja milczałam
Teraz Ty milczysz

Jak daleko od siebie jesteśmy?

3 lutego 2008

Powiedz, czym jest dla Ciebie miłość?


Jest sumą twoich oddechów

Wiatrem, co wplątał się we włosy

Złośliwym chochlikiem, który połączył nasze losy

Świadomością, że przyjdziesz, gdy parę kroków dzieli Cię od drzwi

Zapachem, który nęka w samotności

Bliskością, której nic nie zastąpi

Przyśpieszonym biciem serca

I śmiechem, który długo dźwięczy w uszach

2 lutego 2008

zmyła mi się maseczka

liść złoty przekroczył bramę dnia

zostawiłeś nas w tę okrutną noc bez szans bez sił bez uprzedzenia
dłoń opadła bez braw we mgle spod skulonych zwężonych źrenic
tam w tobie działo się źle
tak długo tłumy suk wirowały w twych splotach żył
noce przemodlone i zaklęć szeptanych zmęczonymi ustami

tak nam przykro

czemuś nas zostawił

1 lutego 2008

Amok

jeden tępy zmyślony świat niemoralnych planów i kłamstw
spłodzony by tylko i tylko amokiem nas napajać
o piątej nad ranem zżera mnie przebyty dzień
Bóg przecież wie skad we mnie tyle szlamu i zmyślonych barw

ulice płyną wymiocinami sennych niewyspanych twarzy
nie na pewno pachną tobą i mną
zatroskana złota myśl przepływa z żalu do snu

wkrótce mnie zeżre strach i wszechświat wiadra żółci wart
zrodzony jestem nie by w ciszy globalnej umierać i trwać

śmieje się prosto w twarz

Apokalipsa- Wyjście awaryjne

Apokalipsa rzekomo ma zdarzyć się na całym świecie jednocześnie. Umrzeć mamy w tym samym ułamku sekundy, nie widząc cierpienia bliskich. Świat do grobu wpadnie w tej samej chwili, kiedy od trzęsienia ziemi wszystkie ciała z grobów wyjdą. Apokalipsa jest końcem wszystkiego, nawet tego już skończonego. Przeżycie swoich lat i pochówek oznacza koniec nas jako człowieka, ale gdzieś w eterze pozostaną po nas wspomnienia i ciepłe uczucia wśród bliskich. Apokalipsa załamie każdy pierwiastek istnienia, jaki pozostał w nas na tym świecie- powoli dążącym ku końcowi. Kiedy piekło się przeleje, usłyszymy trąby anielskie, zobaczymy czterech jeźdźców apokalipsy i najmniejsza jednostka skończy się szybciej niż zdąży powiedzieć „piękne rumaki”. Poranne mycie zębów odbywa się bez jakiejkolwiek świadomości tego, że apokalipsa może nadejść właśnie dziś. Przechodząc przez ulice narażamy nasz malutki świat na jego zagładę. Przecież, gdy kula przeszywa osierdzie jedna, niewielka planeta odpada z układu społecznego, w którego centrum stoi Bóg Stwórca. Czasem mawia się ze każda malutka gwiazda po śmierci potęguje blask słońca. Może tak samo zwłoki naszych prywatnych planet rozbłyskują centrum teraźniejszego wszechświata- Boga. Nie możemy myśleć o śmierci jako końcu istnienia wszystkiego, bo przecież to tylko jedna iskierka gaśnie. Wciąż zostają niesamowite pokłady złota, błyszczace jak skarbiec. Właśnie do czasu apokalipsy. Wtedy to nawet i ten skarbiec zgaśnie, zesłany w najczarniejsza otchłań, którą nawet poeta nie jest w stanie opisać. Szczytem absurdu byłoby powiedzenie, ze jednak coś przetrwa. Epopeje narodowe, filharmonie rodowe, hymny i godła, to wszystko zginie i umrze, kiedy tylko Głód, Śmierć i Mord przywitają nas rżeniem swoich rumaków. Po co były te walki przodków o terytoria, po co nasza nauka marna i chęć zdobycia pieniędzy. Po co pozycja społeczna i szacunek innych? Stare baśnie powtarzają, że życie jest na naukę szczęścia. Ale jakoś trudno sobie wyobrazić umiejętność przetrwania w mieście na polach elizejskich, gdzie ewentualnie przyda się dojenie krów by zdobyć niebiańskie mleczko. I czy apokalipsa nie pochłonie również i nieba? Czy zostaliśmy, aż tak wyróżnieni, ze to piękne słowo ziściło się wyłącznie dla ziemi? Apokalipsa jest obietnicą nadaną tylko ziemi? Groźbą wiszącą tylko nad trzecią planetą układu zwanego niepotrzebnie (bo i tak wszystko zginie), układem słonecznym? Może Marsa i Merkurego również pochłonie nicość, i Boga, Szatana i naguśkie aniołki wiszące na chmurkach?
Krachy giełdowe, zawirowania polityczne, wojny domowe. Tylko apokalipsa może uwolnić skołatane i zamotane umysły możnowładców od tych problemów. Rozwiąże ona wszystkie problemy ludzi, rozwiąże nawet samych ludzi. Apokalipsa jest niebagatelnym wyjściem awaryjnym, dzięki któremu wszystko, co stworzymy, posłuży nam jako urozmaicenie czasu wolnego, miedzy nieżyciem a czasem po życiu. Bo czy martwi, czy żywi, poczujemy grozę końca świata. Wyzwoli nas z czyśćca, piekła czy nudnych pól elizejskich. Wieczność jest przereklamowana. To chwyt reklamowy by nie grzeszyć. Wieczność nie istnieje. Wszystko skończy się wraz z apokalipsą. Nawet wieczność ma swój koniec... Gdzieś na horyzoncie czarnej nicości.