30 października 2008

Nadejdzie sprawiedliwość
rozerwą cię paznokcie Marii Panny
a dla nas rajem patrzeć na twe cierpienie
bo wszystko zapisane i odnotowane
przeliczone
procentowo mianowane
zapisane w Księdze Rodzaju
i na wieki wieków amen

Niech będzie jak kiedyś.

Niech będzie jak kiedyś… Wczoraj szłam wolno ulicami miasta. Patrzyłam na nie... kiedyś ono było takie inne... kiedy byłam mała... ta kostka na rynku i ulice... . W życiu tak wiele się zmienia... Zaczynasz coś, tworzysz, ale musisz zaprzestać, bo metoda się zmieniła. Patrzę na zdjęcie. Te małe rączki, duże oczy i dołeczki w policzkach... to ja kiedyś. A teraz duże ręce, i dołeczki zanikły… zmieniłam się, fakt. Kolejna karta w albumie... na kanapie w kwiaty, skacze mała dziewczynka. Teraz nie ma i kanapy, i małej dziewczynki... Bo tak wiele się zmieniło! I nadal będzie się zmieniać... Nie chcę! Nie chcę, żeby coś się zmieniało! Niech wszystko zostanie jak jest! Niech nic się nie zmienia... niech będzie jak kiedyś...

Dni są powolne.

Dni są powolne. Ich sensy kryją zagadki. Gdy się je odgaduje, czas płynie szybko. Zawsze jednak idę tam, gdzie odgadłam zagadkę, gdzie mój pierwszy spacer otulił me bose stopy. Tylu ludzi nie zna tego ciepła, co ja – gdy chodzę po piasku, po wodzie ciepłego Bobru. Świat ma miejsca, gdzie prawie każdy człowiek był. Lecz nad tą cicho szumiącą wodą nie był „każdy”.

Lęk.

Lęk. Zielone morze. Rzadkość, która oświeca oko. W jednej sekundzie zieleń widać, fale które kołyszą łodzie uspokoiły się. W drugiej sekundzie, fale wywracają łodzie. Na mnie też przyjdzie pora. Wypływam na morze, lecz sprawdzam, bo ja w mojej małej łódce nie znam tej fali co wywróciła me myśli. Pokonać jednak chcę niebezpieczne zdarzenia i myśli. Jednak najbardziej wykształcony psychiatra nie pomoże mi, artysta nie namaluje tego, poeta nie opisze, a ja nie znajdę słów żeby opowiedzieć o tym. Bardzo chciałabym porozmawiać o tym, lecz to trudne. Mały a zarazem duży mój pierwszy, a zarazem ostatni sekret. Życie jest krótkie i lęk otacza mnie ze wszystkich stron. Nie wiem czy zdążę wykrzyczeć ,, Przepraszam’’ do Boga. Czas jest krótki, mam pare chwil.

26 października 2008

chcę namalować niebo na Północy
ale mam za mało niebieskiego

chcę cię znaleźć i z tobą leżeć
w oszronionej trawie naszych polan

osłonić od mrozu moim płaszczem
i rozgrzać dłonie ciepłym oddechem

czekam
czekam
już tylko na wiatr

drgają struny
szeleszczą jedwabie
krążymy w niemym tańcu

będę tutaj

25 października 2008

Biała Dama

Ernestowi zawsze wydawało się, że jego życie jest szczęśliwe i w rzeczywistości było takie. Mieszkał z rodzicami w suterenie trzypiętrowej kamienicy należącej do zamożnej rodziny. W zamian za użytkowanie dwóch pokoi, rodzice chłopca pracowali dla jego mieszkańców. Matka gotowała. Lubiła eksperymentować w kuchni i to był jej atut. Chlebodawcy zawsze dostawali jakieś wyrafinowane, smaczne danie. Ojciec Ernesta był z zawodu ogrodnikiem. Mimo że za domem znajdował się wielki ogród, najęto go jako szofera pani domu.
Biała Dama Anglii, jak nazywał ją chłopiec dla celów własnych i koleżeńskich, była pięćdziesięcioletnią, skromną i dobrotliwą osobą. Jednocześnie zdawać by się mogło, że nie umie żyć bez świata a świat bez niej. Słabość miała do wystawnych przyjęć (na kameralne poniżej stu dwudziestu osób nie chodziła). Zawsze potrafiła dbać o efektowny strój i staranny, nieprzerysowany makijaż. Drugą radością jej życia były kapelusze. Ernest zastanawiał się czy kiedykolwiek opuszcza kamienicę bez nakrycia głowy. Często widział ojca wnoszącego z bagażnika samochodu do mieszkania mniejsze i większe okrągłe pudła. Nigdy nie pytał się nikogo co w nich się znajduję, gdyż postanowił, że któregoś dnia sam to sprawdzi. Podejrzewał tylko, że w takich okrągłych pudłach mogą być sprzedawane kapelusze, które szefowa rodziców tak ubóstwiała.
Był też Karol, kilkunastoletni syn Białej Damy. Jej oczko w głowie, jej duma, jedyny mężczyzna życia. W okresie kiedy Ernest przeżywał swoje beztroskie dzieciństwo biegając z przyjaciółmi po ogrodzie, rzadko widywał Karola, Który uczył się w najlepszych Londyńskich uczelniach.

Był zwyczajnym i konwencjonalnym chłopcem. Jak wypadało „chłopcu z okolicy” miał popęd do zbierania znaczków pocztowych, przezywania sąsiadek w dosyć niewybredny sposób i ciągnięcia piegowatych koleżanek za ich długie, gęste warkocze. Przynajmniej raz w miesiącu, wybijał jakieś okienko przy pomocy procy. Chłopcy, którzy nie zrobili tego w ustalonym terminie lub zostali przyłapani na gorącym uczynku przez kolejne dwa tygodnie byli dla swoich przyjaciół obiektem żartów i nagannych epitetów. Jednak potem wracało wszystko do normy i rozluźniony węzeł przyjaźni szybko stawał się znowu nieśmiertelny.
Była wiosna. Bardzo ciepła tego roku. Ernest siedział na szerokim, zewnętrznym parapecie kuchennego okna i patrzył na ogród przesycony różnymi odcieniami zieleni. Miała na sobie białą suknię do samej ziemi. Długie, czarne włosy przewiązane lekko gumką. Podlewała kwiaty chodząc po całym ogrodzie od rabatki do rabatki. Nie miała na celu, ani nawet nie była świadoma tego, że tym wędrowaniem między bratkami a różami zaburzyła spokojny rytm serca u chłopca siedzącego nieopodal. Ernest wiedział od kolegów, że „nowa ogrodniczka” ma na imię Sanit i jest już starsza bo ma dobre dwadzieścia pięć lat. On niemal od razu zwrócił uwagę na jej jeszcze dziewczęcą twarz i figurę, ozdobioną wypukłościami dorosłej kobiety.
Tak, patrzeć na Sanit było w tej chwili najbardziej absorbującą rzeczą na świecie. Gdy dziewczyna spojrzała na niego automatycznie oblał go zimny pot. Uciekł ulicę dalej stłuc szybę w starej kamienicy. Zbliżał się już koniec maja i musiał się „rozliczyć” kolegą z jakiejś zestrzelonej szyby.
Tej nocy długo nie mógł zasnąć z powodu „kobiety o dziewczęcych kształtach” i nie tylko… Coś się stało i chyba robię się dorosły, pomyślał.

Było już po ósmej wieczorem, kiedy światła czarnej limuzyny zniknęły za zakrętem. Właścicielka kamienicy pojechała na jakąś spektakularną imprezę. Tylko matka krzątała się w kuchni zmywając naczynia po kolacji.
Chłopcy szybko znaleźli się w głównym holu na drugim piętrze. Na podłodze wyłożonej płytkami stały donice z paprociami o imponujących wielkościach. Na ścianach wisiały obrazy przodków jakiegoś wielkiego klanu. Ciemne, drewniane schody nadawały olbrzymiemu wnętrzu ciekawego klimatu i dostojności. Ernest z przyjaciółmi zapukali do pokoju, który był na wprost schodów. W pokoju tym mieszkała Sanit, która jako garderobiana Białej Damy zgodziła się oprowadzić chłopców po jej pokojach. Wyprawa odbywała się w wielkiej konspiracji. Trzymając pęk kluczy Sanit czuła się niczym kolaborantka zdradzająca powierzoną jej tajemnice z czyjejś intymności.
Dziewczyna poprowadziła ich długim i wąskim korytarzem. Skręcili w prawo i ujrzeli olbrzymie drzwi. Gdy po dłuższej chwili Ernest zebrał w sobie odwagę i otworzył drzwi, do nozdrzy wszystkich wdarł się jeden wielki zapach; a może trafniej by powiedzieć, że była to kakofonia wielu zapachów. Tak czy inaczej wszystko to pochodziło z dużej toaletki pod oknem w rogu pokoju. Stały na niej buteleczki o przeróżnych kształtach, wielkościach i przeróżnych barwach zawartych w nich cieczy. Wśród tych perfum stało kilka małych skrzyneczek, w których Biała Dama trzymała swoje kosmetyki. Jak zawsze Sanit twierdziła, właścicielka miała ich pełno albo jeszcze więcej.
Ale to było nic w porównaniu z tym co dla chłopców było najciekawszą tajemnicą i prawdziwą przyczyną tej niecodziennej dla nich eskapady Dziś był ten dzień w którym miał skonfrontować rzeczywistość ze swoimi wyobrażeniami. Na włóczęgę po zakazanym terytorium, Ernest zabrał Davida i Ediego – swoich najlepszych kumpli. Koledzy chłopca również zauważyli, nadmiar okrągłych pudeł wnoszonych do domu.
Dziewczyna zaprowadziła ich do sąsiedniego pokoju, w którym mieściła się sypialnia. Łóżko pani domu było wielkie i starannie posłane atłasową narzutą. Nie miało ani baldachimu ani tuzina malutkich poduszeczek zakrywających posłanie, jak to wyobrażała sobie matka Ernesta i zapewnie wszystkie matki w mieście. Po lewej stronie łóżka stała wielka biała szafa z wytłaczanymi ozdobami po bokach. David pierwszy podszedł do szafy i po chwili wahania otworzył oba skrzydła. Zdumienie chłopców było wielkie. W głębokiej i wysokiej do samego sufitu szafie, piętrzyły się okrągłe pudła, Małe i duże, w koty, w kwiaty cięte, serpentyny, w Mona lizy . Nie było tam żadnego banalnego motywu a wszystko było poukładane bardzo starannie. W pewnym momencie Ernest wyciągnął rękę aby wziąć z szafy jakieś pudło i wtedy Sanit wypowiedziała zdanie, które przez cały czas tkwiło w podświadomości obecnych. „Ernest, niczego nie dotykaj! To jest pokój naszej Królowej’. Lekko się uśmiechnęła i dodała żartem: „Proszę się zachowywać jak przystało w obecności kapeluszy Angielskiej Damy” poczym zamknęła szafę. W Sypialni stały jeszcze dwie inne większe szały. Dziewczyna poinformowała nas, że mieszczą one w sobie całą garderobę królowej. „Jeśli chcecie zobaczyć jej osobistą bieliznę…” powiedziała Sanit i po chwili wszyscy śmialiśmy się bardzo głośno.
Kiedy salwy śmiechu zostały z trudem stłumione cała piątka zeszła na dół do kuchni. Pomieszczenie było solidnie posprzątane. Chłopcy usiedli wokół stołu a Sanit zabrała się do gotowania mleka aby przyrządzić pyszne gorące kakao. W międzyczasie skarżyła się kolegą, że chudzielec Karol smali do niej cholewki a tak naprawdę cały czas przesiedzi na uniwersytecie i nigdy go w domu nie widać. Ernest i przyjaciele spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Po raz kolejny doszli do wniosku, że kobiety mówią bardzo chaotycznie. Nigdy się nie wie jaki jest sens ich wypowiedzi i o co im naprawdę chodzi.
Dziewczyna podała kubki z gorącym kakałem i sama usiadła do stołu Edi wyją z kieszeni spodni talię kart, przetasował i rozdał między towarzyszy. Grali w wojnę. Pierwszą rozgrywkę wygrał Ernest kładąc kartę jako ostatni. Wszystko przebiła Dama wino.

"Rzewamięchać ;)"

Chciałbym Cię widzieć na dworze,
jak pieścisz me oczy w technikolorze
i głębia Twych oczu jest niczym morze,
a nad nimi rzęsy piękne jak zorze ;)

Pobudzasz me zmysły jak dobra kawa,
jestem przy Tobie wariat, jesteś jak trawa,
w bezkresie spojrzenia co jest jak ława,
i myśli tak ostrych, jak ostra jest agawa ;)

Więc daj się złapać choć dziś pod ramię,
z dala od paranoi, że Cię słodko mamię,
lub Cię dziegdziem namiętnie karmię,
o nie myśl tak, bo chyba się zhańbię ;)

Bo ja bym chciał Tobą oddychać,
i dzień swój przed Tobą jak żuk popychać,
a wieczorami z emocji tak silnych zdychać,
Oj kochać chcę, oj Ciebie chcę kochać ;)

22 października 2008

źli państwo przyszli palić mosty na wstążkach
obwiązanych cekinami nużącymi oczy
mosty na wstążkach się palą się łuszczą
jak ciała nad ranem wyżute ze wstydu

mosty się gaszą w rwącej rzece odchodów
wymiocin i wspomnień zmieszanych z błotem
jak gdyby one warte siebie i obdarte ze skóry
zero szacunku i sentymentu kiedy rwie żołądek

porywa biały kruk nić porozumienia i zżera
bez łezki ni z oka ni z krocza ni szmaty
z krwi nie pożałuje a juz łez tym bardziej
bez litości na pokaz bo chciał być czarny


-------------------------
tym wierszem otwieram mój maleńki-dlamniewielki projekt "Mosty wiszące na wstążkach". Zapraszam :)

20 października 2008

Tamtej zimy miałam szary płaszcz,
i czerwone rękawiczki
i szalik
i oczy też miałam czerwone
z żalu chyba,
a wszystko kręciło się wokół mnie
nosiłam ciężkie papierowe torby
wypełnione powietrzem
chodziłam po śniegu
w sandałach
i było mi dziwnie gorąco
to dlatego że miały czerwone rzemyki
jak moje oczy,



Na anomalii więc stanęłam
pogodowej rzecz jasna,
a dotknęła mojej duszy
gdzieś pod koniec stycznia
zwariowałam
zatoczyłam krąg
parę orłów na śniegu
i to
z żalu chyba


inspiracja: dziwne, bo "mru mru" chyba :P rzecz jasna - muzyka

19 października 2008

jak głęboka jest przepaść dolina piaskownica
i jak długo potrafisz w niej kopać
żeby mnie znaleźć
dłoń wystającą z gleby

jak ciężko ci jest nieść me zdrętwiałe ciało
i co w ogóle chcesz zrobić
nie ma już nawet gałek
moich pięknych oczu





pokroisz mnie
wlejesz do kieliszka
zobaczysz
jak tani i pospolity jestem

złoty dwadzieścia z biedronki
pakowany po osiem na zgrzewkę
nie trzeba mnie nawet wyjmować z wózka
wystarczy powiedzieć
made in poland
made for bitterness
żałować że się wypiło

wyjdź... . chłodno tu.

niepotrzebnie wtłaczasz mi do płuc wiatr.

nie chcę go.

twoje malinowe oczy

i malinowy uśmiech

wciąż tkwią na mojej szyi.

wypłowiałym gestem wskaż mi krzesło.

usiądę. zatrzasną się powieki.

A ty idź!

Wyjdź cicho, szybko.

zapamiętam tylko szept

twoich stóp.

i moje lekkie kołatanie serca. .. .

do nieba.

za daleko chciałbyś dojść.

nie idź

spadniesz

ja wiem

stary człowiek
głaszcze wilka
srebrna sierść błyszczy pod pomarszczoną dłonią

tylko oni milczą
w tej głośnej dolinie

12 października 2008

Znikniesz,
nikt nie będzie wiedział po co
i dlaczego...
Zakręcisz się w szarym dymie,
balony wypełnione
myślami
niczym powietrze
ulecą w przestworza...
Zawirujesz obijając się o ściany
ciasnych korytarzy,
nie ty pierwszy,
nie ostatni.

Z czym do ludzi?

Wydobądź zazdrość-
niewidzialną szablę,
magiczną broń,
która obroni Cię przed
ludźmi
Stań na wprost mnie
i powiedz, że nie chcesz
a zamienię się w kamień
Idź na wojnę, zabierz miecz,
tak jak to robili kiedyś
tak jak to robią teraz

7 października 2008

Promiaro Otoczeń II

zamieniam wspomnienie w zapach
zamieniam marzenia na wzruszenia
wymieniam siebie w kantorze
wymieniam źrenice z kocich na czarcie
wymiatam z zakątków to co zapomniane
przywracam nastroje nuty i odcienie

wracam się umysłowo nie cofam
się przed niczym
nawet przed tym co było mi cierniem
na łodydze róży pięknej wyrosłej
na bagnie skazanej na śmierć
upadłej przez wiatr
nie bagno nie przez przymrozek
lecz chłód człowieka
omszałej i niespryskanej
pachnącej karmelem i dżinem
prażacym z herbaty
rzeczywistosci nieprzywracalnej

to wszystko jedno wielkie
wspomnienie i kszałt
w tęczówce pisanym dymem kadzidła

taniec dwóch ciał
ekstaza
szaleństwo
lekki dotyk
powiew wiatru
łzy
cichy okrzyk
ledwo słyszalny
westchnienie
a wszystko wśród powietrza

roztrzaskałam twoją głowę

o kant ściany

podeptałam pamiętniki

a potem

potem obudziłam się

5 października 2008

Niech świat krzyczy,

Ty milcz.

Zakryj dłonią usta

i złotem jesieni wymaluj

sobie ciszę...

Niech przyjdzie i uspokoi

przyspieszony oddech

twoich myśli.

A wiatr ukołysze ci sumienie

i znów staniesz się liściem,

Rudym podszyciem, na którym

Układają się zmęczone stopy...

Il neige. (a nazbyt dosłowny wiersz)

Zimno mi w dłonie, uszy i pierś.
W środku, na zewnątrz, na wskroś.
Spadł śnieg na ścieżkę i znaki.
Wiatr porwał wełniany szal.
Na drutach nie zrobię drugiego.

Wołanie, upadek i cisza.
Tchnienie i bezdech.

Kwiaty zamarzły.
Nie widzę już nieba.

1 października 2008

Otworzyłem.
Słońca kolbę zamkniętą zachodem,
pomrukiem w zachwycie muśniętą.
Nasz dom złocony spokojem
i ciszą graną strunami, przyśniętą.
Zaczynam od Ciebie posiłek
przy stole rzeźbionym nadtroską.

Nie budź mnie,
proszę.

Kailea II

Ma swoją suknię w żonkile,
ma włosy w promienie.
W głowie łąke tulipanów.
W dłoniach widnokrąg.

Weszłaś ot dzisiaj w herbatę po trzeciej.
Karmelową skórą słodziłaś
stygnącą z dnia na noc.

Spojrzałaś mi prosto pod płuco i rzekłaś,
że jednak potrafię kochać.
Herbatę, deszcz i londyńskie metro
wpół do czwartej nad ranem.

A potem podałaś mi ester z propanowych kwiatów.
Kazałaś mi wąchać aż sam uwierzę,
że metro o poranku bez Ciebie,
nie jest herbatą ni deszczem.

Wojna

bolesna pełnokrwista dogłębna

bez karabinów i strzał

bez artylerii i hucznych salw armatnich

wojna gestów słów kłamstw

dość trójkątów

zamazanych linii bezpieczeństwa

niedopowiedzianych słów kłamliwej przyjaźni

ból zdrada krew pustka

krzyk rozpacz herbata ostrze

cisza spokój ukojenie mróz

zimna wojna

kocia wojna

magiczna wojna

i spokój po burzy

wiara zemsta szpieg wspomnienie

koniec sprawiedliwość

dopadnie cię po drugiej stronie