25 października 2008

Biała Dama

Ernestowi zawsze wydawało się, że jego życie jest szczęśliwe i w rzeczywistości było takie. Mieszkał z rodzicami w suterenie trzypiętrowej kamienicy należącej do zamożnej rodziny. W zamian za użytkowanie dwóch pokoi, rodzice chłopca pracowali dla jego mieszkańców. Matka gotowała. Lubiła eksperymentować w kuchni i to był jej atut. Chlebodawcy zawsze dostawali jakieś wyrafinowane, smaczne danie. Ojciec Ernesta był z zawodu ogrodnikiem. Mimo że za domem znajdował się wielki ogród, najęto go jako szofera pani domu.
Biała Dama Anglii, jak nazywał ją chłopiec dla celów własnych i koleżeńskich, była pięćdziesięcioletnią, skromną i dobrotliwą osobą. Jednocześnie zdawać by się mogło, że nie umie żyć bez świata a świat bez niej. Słabość miała do wystawnych przyjęć (na kameralne poniżej stu dwudziestu osób nie chodziła). Zawsze potrafiła dbać o efektowny strój i staranny, nieprzerysowany makijaż. Drugą radością jej życia były kapelusze. Ernest zastanawiał się czy kiedykolwiek opuszcza kamienicę bez nakrycia głowy. Często widział ojca wnoszącego z bagażnika samochodu do mieszkania mniejsze i większe okrągłe pudła. Nigdy nie pytał się nikogo co w nich się znajduję, gdyż postanowił, że któregoś dnia sam to sprawdzi. Podejrzewał tylko, że w takich okrągłych pudłach mogą być sprzedawane kapelusze, które szefowa rodziców tak ubóstwiała.
Był też Karol, kilkunastoletni syn Białej Damy. Jej oczko w głowie, jej duma, jedyny mężczyzna życia. W okresie kiedy Ernest przeżywał swoje beztroskie dzieciństwo biegając z przyjaciółmi po ogrodzie, rzadko widywał Karola, Który uczył się w najlepszych Londyńskich uczelniach.

Był zwyczajnym i konwencjonalnym chłopcem. Jak wypadało „chłopcu z okolicy” miał popęd do zbierania znaczków pocztowych, przezywania sąsiadek w dosyć niewybredny sposób i ciągnięcia piegowatych koleżanek za ich długie, gęste warkocze. Przynajmniej raz w miesiącu, wybijał jakieś okienko przy pomocy procy. Chłopcy, którzy nie zrobili tego w ustalonym terminie lub zostali przyłapani na gorącym uczynku przez kolejne dwa tygodnie byli dla swoich przyjaciół obiektem żartów i nagannych epitetów. Jednak potem wracało wszystko do normy i rozluźniony węzeł przyjaźni szybko stawał się znowu nieśmiertelny.
Była wiosna. Bardzo ciepła tego roku. Ernest siedział na szerokim, zewnętrznym parapecie kuchennego okna i patrzył na ogród przesycony różnymi odcieniami zieleni. Miała na sobie białą suknię do samej ziemi. Długie, czarne włosy przewiązane lekko gumką. Podlewała kwiaty chodząc po całym ogrodzie od rabatki do rabatki. Nie miała na celu, ani nawet nie była świadoma tego, że tym wędrowaniem między bratkami a różami zaburzyła spokojny rytm serca u chłopca siedzącego nieopodal. Ernest wiedział od kolegów, że „nowa ogrodniczka” ma na imię Sanit i jest już starsza bo ma dobre dwadzieścia pięć lat. On niemal od razu zwrócił uwagę na jej jeszcze dziewczęcą twarz i figurę, ozdobioną wypukłościami dorosłej kobiety.
Tak, patrzeć na Sanit było w tej chwili najbardziej absorbującą rzeczą na świecie. Gdy dziewczyna spojrzała na niego automatycznie oblał go zimny pot. Uciekł ulicę dalej stłuc szybę w starej kamienicy. Zbliżał się już koniec maja i musiał się „rozliczyć” kolegą z jakiejś zestrzelonej szyby.
Tej nocy długo nie mógł zasnąć z powodu „kobiety o dziewczęcych kształtach” i nie tylko… Coś się stało i chyba robię się dorosły, pomyślał.

Było już po ósmej wieczorem, kiedy światła czarnej limuzyny zniknęły za zakrętem. Właścicielka kamienicy pojechała na jakąś spektakularną imprezę. Tylko matka krzątała się w kuchni zmywając naczynia po kolacji.
Chłopcy szybko znaleźli się w głównym holu na drugim piętrze. Na podłodze wyłożonej płytkami stały donice z paprociami o imponujących wielkościach. Na ścianach wisiały obrazy przodków jakiegoś wielkiego klanu. Ciemne, drewniane schody nadawały olbrzymiemu wnętrzu ciekawego klimatu i dostojności. Ernest z przyjaciółmi zapukali do pokoju, który był na wprost schodów. W pokoju tym mieszkała Sanit, która jako garderobiana Białej Damy zgodziła się oprowadzić chłopców po jej pokojach. Wyprawa odbywała się w wielkiej konspiracji. Trzymając pęk kluczy Sanit czuła się niczym kolaborantka zdradzająca powierzoną jej tajemnice z czyjejś intymności.
Dziewczyna poprowadziła ich długim i wąskim korytarzem. Skręcili w prawo i ujrzeli olbrzymie drzwi. Gdy po dłuższej chwili Ernest zebrał w sobie odwagę i otworzył drzwi, do nozdrzy wszystkich wdarł się jeden wielki zapach; a może trafniej by powiedzieć, że była to kakofonia wielu zapachów. Tak czy inaczej wszystko to pochodziło z dużej toaletki pod oknem w rogu pokoju. Stały na niej buteleczki o przeróżnych kształtach, wielkościach i przeróżnych barwach zawartych w nich cieczy. Wśród tych perfum stało kilka małych skrzyneczek, w których Biała Dama trzymała swoje kosmetyki. Jak zawsze Sanit twierdziła, właścicielka miała ich pełno albo jeszcze więcej.
Ale to było nic w porównaniu z tym co dla chłopców było najciekawszą tajemnicą i prawdziwą przyczyną tej niecodziennej dla nich eskapady Dziś był ten dzień w którym miał skonfrontować rzeczywistość ze swoimi wyobrażeniami. Na włóczęgę po zakazanym terytorium, Ernest zabrał Davida i Ediego – swoich najlepszych kumpli. Koledzy chłopca również zauważyli, nadmiar okrągłych pudeł wnoszonych do domu.
Dziewczyna zaprowadziła ich do sąsiedniego pokoju, w którym mieściła się sypialnia. Łóżko pani domu było wielkie i starannie posłane atłasową narzutą. Nie miało ani baldachimu ani tuzina malutkich poduszeczek zakrywających posłanie, jak to wyobrażała sobie matka Ernesta i zapewnie wszystkie matki w mieście. Po lewej stronie łóżka stała wielka biała szafa z wytłaczanymi ozdobami po bokach. David pierwszy podszedł do szafy i po chwili wahania otworzył oba skrzydła. Zdumienie chłopców było wielkie. W głębokiej i wysokiej do samego sufitu szafie, piętrzyły się okrągłe pudła, Małe i duże, w koty, w kwiaty cięte, serpentyny, w Mona lizy . Nie było tam żadnego banalnego motywu a wszystko było poukładane bardzo starannie. W pewnym momencie Ernest wyciągnął rękę aby wziąć z szafy jakieś pudło i wtedy Sanit wypowiedziała zdanie, które przez cały czas tkwiło w podświadomości obecnych. „Ernest, niczego nie dotykaj! To jest pokój naszej Królowej’. Lekko się uśmiechnęła i dodała żartem: „Proszę się zachowywać jak przystało w obecności kapeluszy Angielskiej Damy” poczym zamknęła szafę. W Sypialni stały jeszcze dwie inne większe szały. Dziewczyna poinformowała nas, że mieszczą one w sobie całą garderobę królowej. „Jeśli chcecie zobaczyć jej osobistą bieliznę…” powiedziała Sanit i po chwili wszyscy śmialiśmy się bardzo głośno.
Kiedy salwy śmiechu zostały z trudem stłumione cała piątka zeszła na dół do kuchni. Pomieszczenie było solidnie posprzątane. Chłopcy usiedli wokół stołu a Sanit zabrała się do gotowania mleka aby przyrządzić pyszne gorące kakao. W międzyczasie skarżyła się kolegą, że chudzielec Karol smali do niej cholewki a tak naprawdę cały czas przesiedzi na uniwersytecie i nigdy go w domu nie widać. Ernest i przyjaciele spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Po raz kolejny doszli do wniosku, że kobiety mówią bardzo chaotycznie. Nigdy się nie wie jaki jest sens ich wypowiedzi i o co im naprawdę chodzi.
Dziewczyna podała kubki z gorącym kakałem i sama usiadła do stołu Edi wyją z kieszeni spodni talię kart, przetasował i rozdał między towarzyszy. Grali w wojnę. Pierwszą rozgrywkę wygrał Ernest kładąc kartę jako ostatni. Wszystko przebiła Dama wino.

1 komentarz:

Nino pisze...

Więc dałaś się przekonać :)