3 lipca 2009

moja polana

na mojej polanie nie słychać nic
prócz niewiele mówiącego trzasku ogniska
a ci trzej siedzą dookoła i jedzą
i jedzą
i jedzą
i cieszą się i nie myślą o której trzeba wracać

palimy w ognisku książki które udają stare
a nie są
i suche krzaki agonii

na mojej polanie
wszystkie ptaki umilkły
tylko patrzą
i krążą
ale odlecą i nie będą patrzeć
(jak je ładnie poproszę)

i kwiaty więdną
prócz tych żelaznych oczywiście
i są starzy bogowie
i młodzi ludzie

na pewno nie na odwrót

a zapach powietrza jest taki
jak to wyrazić
ma coś w sobie niebieskiego ale nie do końca

trzask
trzask

pękają pieczone w popiele ziemniaki

nikogo nie obchodzą
nasze chmurne czoła
i obrywamy uschłym pytaniem
co jest?
źle się czujesz?

idziemy trochę chwiejnie
omijamy latarnie
i nie oglądamy swoich odbić
w wystawach

trampki nasiąkłe wodą
kałuże nierzetelne
plask plask plask

a może
sam nie wiem
może chcielibyśmy coś powiedzieć
wykręcić nawilgłe zwoje
ciemnopurpurowych szmat

a może
pochylamy głowy
z rozmokłym marzeniem
dużego gładkiego kamienia
rozgrzanego nienachalnym słońcem

gdzieś na trudnej do odnalezienia polanie

i tam leżelibyśmy
obok schną połatane ubrania

nasza nagość byłaby cudowna
nasza skóra byłaby świetlista

może właśnie tego chcemy

sześć guzików

nawlekam guziki
te przezroczyste
sztuk sześć
to bez ciebie
jeden zielony
bo tak mi wtedy

lecz to sen
i to krótki
jakieś pół metra

w końcu pęknie i się skończy
wysoka nuta twojego zapachu
i dwuliterowy wyraz twarzy

ty