5 grudnia 2007

Listopadowe wspomnienia

Pytałam Boga, dlaczego? Mówiłam, że nie zgadzam się z jego decyzjami... Chyba obchodziło go to co mówię, bo słuchał... i milczał. Płakałam i krzyczałam, choć wiedziałam, że na mnie patrzy. Chciałam by widział. Demonstracyjnie nie mogłam złapać tchu udając, że się duszę, ach... jak bardzo chciałam skonać na Jego oczach. Poszłam na cmentarz , jak co roku 1-go listopada, jak zawsze w te same chłod

ne, jesienne popołudnie, oczarowana zapachem topiącego się wosku, niezmiennie od paru lat z zielonym lizakiem w dłoni i reklamówką pełną kryształowych pojemników, miedzianych zakrętek i fikuśnych wzorów. Wiedziałam, że mogę napełnić je wszystkie światłością, czułam się dumna i elegancka. Przekroczyłam bramę cmentarną, a blask miliona światełek skierował się wprost na mnie, wszystko migotało w ciemności, jakby żyło... Jakby one żyły, te wszystkie światełka... Każde z nich to osobna historia, a czasem nawet dwie. Jedna to historia przynoszącego, ktoś przychodził, w jakimś celu, czasem znikąd, a czasem nawet z bliska, dawał światło, rzucał cień, często jakieś tam słowa, może ważne, może nie... i odchodził. Zdarzało się tak, że dawca nie miał historii... wtedy płomień był mały i szybko gasł, bo dawca nie poświęcił mu odpowiednio dużo czasu. Druga historia to opowieść znicza o osobie, której został podarowany. Tutaj płomień nie wybierał... dla każdego starał się palić jednakowo, więc wszystko zależało od ofiarodawcy... Patrzyłam na tę piękną całość, poniekąd odbijającą wnętrze ludzkości i czułam, że i ja gdzieś w tym jestem, wśród tysięcy innych podążam drogą wyznaczoną przez Pana. Szłam ,,Aleją Zasłużonych”, co to za nazwa? Co roku przyglądałam się pomnikom: generałowie, inżynierowie, powstańcy, lotnicy, doktorzy, bohaterowie i wielu innych. Z roku na rok zaczynałam wątpić, że należy im się coś więcej niż reszcie, szarej i bez wyrazu na tle ,,zasłużonych”. Czy po śmierci wszyscy nie powinni być równi? Bez wyrazu, szarzy, jednokolorowi albo wielobarwni, jak kto woli, a jednak równi. Czyż nie powinno tak być? Nie wiedziałam... Nadal nie wiem. Tłumy ocierały się o mnie, jakaś kobieta tak napierała, że w końcu zderzyła się ze mną, a jej torebka wylądowała wprost pod moimi nogami. Podniosłam i podałam jej:
- Dziękuję kochana, tak bardzo się spieszę, przepraszam – powiedziała, a jej oczy zabłysły.
- Ale dokąd? – zapytałam , choć nie byłam pewna czy chcę usłyszeć odpowiedź
- Mam spotkanie – nie chciałam tego wiedzieć...
- Ale w święto?
- Czas to pieniądz, moje dziecko – znikła pośród czarnych płaszczy i wełnianych czapek. Czas to pieniądz, no tak, każda minuta kosztuje. O ile więcej zapłaciłaby ta kobieta, gdyby tak nie biegła? Nie liczyłam tego, ale ja na pewno zapłaciłabym dużo. Za tę atmosferę oddałabym wszystko, na jeden dzień czeka się cały rok, czasem na jedyne spotkanie z bliskimi, których już nie ma... Nikt nie wie co się z nimi stało, a mimo to wielu wierzy, że naprawdę ich odwiedza. Jaki niesamowity rytuał odprawiany jest co roku, tłumy idą na spotkanie, jeden jedyny raz w tych okolicznościach. Pierwsza osoba oświeca drogę, a później jest już coraz jaśniej i głośniej, niesamowita jedność tworzy się i układa jak aksamit, cała ta otoczka pobudza jak dobra kawa. Złote liście lecą na pomniki, wiatr wywiewa całą śmierć, tylko raz do roku nie ma tu jej zapachu, odchodzi by żywi nie przestraszyli się zbytnio. Stanęłam nad grobem dziadka i nie widziałam kwiatów, ani zniczy, widziałam serca poukładane jedno obok drugiego, jak jedna armia gotowa do boju, tak wiele serc, że czasem nie było miejsca na moje. Wtedy kładłam je nieco niżej, lubię jak tak leży, bo wiem, że mogąc tu być, jest szczęśliwe. Usiadłam na drewnianej ławce, która na cmentarzu jest inna niż w parku czy na rynku. Ona pamięta wysiedziane godziny płaczu, setki opowiadań, skarg i próśb, kocha dawać spoczynek, o którym ktoś nigdy nie zapomina. Brązowa ławka pokryta farbą wspomnień, tyle widziała, wiele trosk dzieliła, setki gości przyjmowała, a wszyscy dla tego jednego przybywali, dla niego ta ławka... zmówiłam krótką modlitwę, która w tym miejscu nie jest tylko słowem rzuconym na wiatr, zobowiązuje nas do pamięci, co roku składamy tę samą obietnicę, że będziemy przychodzić i wspominać. Drzewa i ziemia – oto świadkowie, od lat tkwiący w tym samym miejscu, wśród mogił, wciągający zapach dymu i ludzi. To właśnie drzewa specjalnie na ten dzień oddały nam wszystko co miały i szumią teraz pustką swoich gałęzi, szepcą ze zmarłymi. Wracałam, a w oczy znów wbił mi się napis: żył lat 2. Te srebrne, wygrawerowane krętym kształtem litery nie dawały mi spokoju od dawna. Coroczne deja vu. Chyba właśnie z tego powodu krzyczałam: dlaczego?! Znałam doskonale tę historię i mogłam pytać... Często zastanawiałam się co by było gdyby na płytach nagrobnych napisane było: ‘’pedofil’’ albo ‘’morderca skazany przez ludzkość na wieczne potępienie”, jakaś wielka rewolucja plątała się po mojej głowie, wcale nie chciałam tego, bo przecież wiedziałam, że po śmierci wszyscy są szarzy albo jacy tam sobie chcecie. Moje listopadowe wizyty na cmentarzu napawały mnie takimi myślami, a tysiące pytań nawiedzało jak koszmary. Na żadne z nich nie umiałam odpowiedzieć, ale uwierzyłam, że Bóg odpowie kiedy przyjdzie czas... Tylko czy zdołam je wszystkie zapamiętać? Każda chwila spędzona na tym cmentarzu, to czas refleksji na jaką nigdy nie pokusiłabym się na co dzień, w innym miejscu. Każdy kamień na tych ścieżkach, to jakaś mniejsza lub większa tajemnica, zagadka zadana ludziom, po to, żeby rozwiązywali ją właśnie wtedy 1 i 2- go listopada każdego roku. Niepewnie stąpałam po tych dróżkach by nie zdeptać jakiejś ważnej części. Jak inni uczyniłam znak krzyża przechodząc koło kaplicy i zeszłam kamiennymi schodkami, odwróciłam wzrok od ,,zasłużonych”, bo nie chciałam kolejny raz analizować ich sprawy. Z obu stron zalewały mnie migoczące fale, a wśród nich małe, ruchome figurki, wciąż było ich dużo. Niektóre z nich wyrzucały to co wcześniej przyniosły, do zielonego kontenera trafiały kawałki zużytych historii, a wszystko po to, by mieć po co wracać tu za rok.

Po raz ostatni stanęłam w bramie, obróciłam się do nich wszystkich i starałam się ogarnąć ten obraz. To prawda – zostałam wciągnięta w magię tego miejsca i szczerze powiem, że lubię je. Zerknęłam jeszcze na tablicę ogłoszeń, zrobiłam to trochę sztucznie i machinalnie, umarło kilka osób... tak jak zawsze, może to nic nadzwyczajnego? Jeszcze raz wystawiłam twarz na spotkanie ze światłami, zmrużyłam oczy i wyszłam, potykałam się, bardzo często o ten sam, betonowy krawężnik. Tutaj na ulicy wszystko było inne, dopóty słychać odgłos obijającego się szkła, dopóki czuć magię, a później wszystko znika. Ponownie może odrodzić się tylko w jednym miejscu i jednym czasie. Trzeba teraz czekać, aż ponownie ogarnie nas aura świeczek, wzorów, kwiatów, pomników, płaszczy i kapeluszy.

Brak komentarzy: