30 listopada 2007

Płynie

Płynie


Woda rozchlapywała jej się spod butów. Na wszystkie strony, niedbale. Czarny płaszcz od dołu jeszcze ciemniejszy stawał się ciężki. Za ciężki na jej ramiona. Może za szybko wybiegła? Pędziła jak gepard, jak sarna spłoszona. Czuła, że się unosi. Że unoszą ją własne łzy momentami nie wiedziała czy to one czy deszcz kołyszą się jej na rzęsach. Może powinna już skręcić…

Przystanęła na chwilę, by złapać powietrze. Uciekała od siebie, od wspomnień. Wszystkiego, co łączyło, uwierało jak sznur. Ciekło z niej. Małymi kroplami. Zaczynało od włosów, potem po plecach. Zdawało się coraz mniej ciążyć, coraz mniej przeszkadzać.

Rozejrzała się. Dudniło w dachy. Uspokajało… mimowolnie się uśmiechnęła. Do domu w lewo, na molo w prawo. Powrotem do piekła-do tyłu. W prawo…

Czas nie zapalił jeszcze pierwszej latarni, kiedy siedziała na barierce. Może kołysało. Szum-miarowy jednostajny-tworzył razem z tętnem dachów spokojną muzykę. Ostatnie skrzypce grało zachodzące słońce.

Nie jest tak źle. Wypłukało z niej wszystko. Tak, potrafi się już uśmiechnąć. Sama do siebie. A może do słońca…

Płynie, wszystko płynie. Łzy, czas, uczucia. Nie wraca, nie cofa się , ale płynie. Nawet gdyby zostawiła szminkę, to i tak by po nią nie wróciła. Teraz płynie…

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Mój następny post ma podobny wydźwięk. Kasiu, tworzymy wspólną jaźń...:D