30 listopada 2007

Czerwony Kapturek

Było piękne wiosenne przedpołudnie. Kwiaty rozkwitały, wznosząc swe młode płatki wyżej, do słońca. Ptaki, widząc błękit nieba i czystą biel chmur, nuciły na ich cześć radosne piosenki, pochwytane przez wiatr i szelest jasnych traw. Piosenki te wędrowały dalej, do lasu. Budzące się z zimowego snu drzewa wypuszczały już pierwsze pączki, a ich liście nieśmiało i wstydliwie wpełzały z powrotem za cieniutkie gałązki.

Na skraju lasu stał maleńki, biały jak chmury domek. Wiosna i o nim nie zapomniała. Okrążały go świeżo zaróżowione kwiaty, ścieżkę przytulała miękka trawa. Do malutkich okienek pukały słoneczne promienie.

W domku żyła wraz z mamą urocza dziewczynka. Miała jasne warkocze i czerwony fartuszek. Jej kapturek również był wiśniowy i dlatego zwaną ją Czerwonym Kapturkiem. Może dlatego, że cały czas zasłaniał jaj twarz…

Dziewczynka w każdy czwartek chodziła do swojej babci, aby zanieść jej w koszyczku chleb, ciastka i sok malinowy. Tego dnia również spakowała koszyczek i nakryła go lnianą chustką. Wyszła z domu nie żegnając się, jak to miała w swoim zwyczaju.

Las był przyjemny i sympatyczny. Wiewiórki skakały po konarach, płosząc malutkie słowiki. Czerwony Kapturek szedł, nie odrywając wzroku od ścieżki. Nie słuchał, nie podziwiał, ni9e uśmiechał się. Ukradkiem odsunęła chustkę i sprawdziła czy wszystko zabrała. Był chleb, były ciastka. Ale nie było soku malinowego. Zamiast butelki z koszyka wystawał wielki, ostry nóż.

Przeszła już spory kawałek, kiedy słyszała głośny szelest. Podeszła bez strachu do krzaków i zajrzała przez nie. Za nimi znajdowała się maleńka polana, pełna kwiatów, motyli i zielonego mchu. Na środku siedziała wielka, włochata bestia. Wilk miał ogromny pysk, ostre pazury i błyszczące oczy.

- Witaj dziewczynko – powiedział słodko – dokąd idziesz?

- A co cię to obchodzi? – burknęła. – Idę do babci. Jak co czwartek. Niosę jej pełno różnych głupich rzeczy, których wcale nie potrzebuje.

- Do babci? A gdzie mieszka twoja babcia?

- Daleko. – odparł Czerwony Kapturek i nie żegnając się ruszył w dalszą drogę.

Wilk nie był zdziwiony nieuprzejmością dziewczynki. Zdziwił go natomiast wielki nóż wystający z koszyka. Postanowił iść za dziewczynką.

Po długim i wyczerpującym marszu doszła w końcu do domku. Był prawie identyczny jak ten, w którym mieszkała. Zapukała i nie czekając na zaproszenie weszła.

- Babciu, – słodycz w jej głosie była nienaturalna i raziła jak trucizna – przyszłam.

- Cieszę się moje dziecko. – odparła babcia.

- Przyniosłam ci wszystko, zobacz.

Babcia wzięła z jej rąk koszyk i wyciągając po kolei, kładła każda z rzeczy na maleńkim stoliku.

- Jest chleb, są ciastka. – wyliczała – Kapturku, a gdzie sok? – zapytała zdziwiona.

- Tutaj – odparł Czerwony Kapturek wbijając wielkie ostrze noża prosto w serce babci.

Nie trzęsły jej się ręce. Jej oczy nie zmieniły się w błysku. Stała niewzruszona.

Nagle do domku wpadł wilk. Natychmiast zauważył wielki zakrwawiony nóż w ręku dziewczynki i leżąca na podłodze babcie.

- Widzisz bydlaku – powiedział chłodno Kapturek widząc przez szybę biegnącego Gajowego – i tak wszystko będzie na ciebie.

Brak komentarzy: