30 listopada 2007

Jaś i Małgosia

Zapadła ciemna noc. Jaś z Małgosią siedzieli przy wielkim ognisku i czekali na swoich rodziców.

- Zostawili nas. – zaszlochała Małgosia.

- Dziwisz się? – zapytał Jaś – Skoro zostawili nas już raz, to czemu nie mieliby robić tego znowu.

- Jak wrócimy do domu tym razem? Przecież nie mamy kamyków. – smuciła się dalej.

- Nie wrócimy. – odparł.

Przez całą noc błąkali się po lesie. Nie mieli co jeść – znaleźli tylko kila jagód. Małgosia cały czas płakała a Jaś nie próbował nawet jej pocieszać. Wiedział, że tylko cud może ich uratować.

Nad ranem dotarli do malutkiej polanki, na której stał domek. Zobaczyli go już z daleka. Ściany miał jak z piernika, dach z ciasta, a szyby z cukru. Otynkowany był lukrem, a zamiast dachówki wyłożono go czekoladą. Tak im się przynajmniej zdawało, bo kiedy podeszli, aby skosztować, okazało się, że to tylko zwykła drewniana chałupka. Zwykła farba, szklane szyby.

Jaś zaklął głośno, a Małgosia znów się popłakała. Usiedli przed domem załamani i zrezygnowani. Nie mieli siły podziwiać pięknych kwiatów, śpiewu ptaków, które chętnie siadały na niskim płotku, ani słoneczka pukającego do okien.

Kiedy tak siedzieli, drzwi otworzyły się i stanęła w nich stara, zgarbiona kobieta. Jej siwe włosy pokrywała chustka, a dłoń wsparta była na lasce.

- O! – krzyknęła na widok dzieci – moi kochani, dlaczego siedzicie przed domem. Gdybym ja była wiedziała, zaprosiłabym was do środka. Pewnie jesteście bardzo głodni. Zapraszam, zapraszam. – ruchem ręki wskazała drzwi.

Wewnątrz było ciepło i przytulnie. W kominku tańczył ogień, a pomieszczenie wypełniała woń świeżego pieczywa.

- Nie mam wiele. – powiedziała, stawiając przed nimi talerz z chlebem i dzbanek mleka. – Ale wystarczy dla wszystkich. Poczekajcie, a przyniosę wam słoiczek konfitur.

Uśmiechnęła się do nich szczerze. Odwróciła i wolno podreptała do następnego pomieszczenia, które było maleńką spiżarnią – praktycznie pustą.

- Małgosiu, posłuchaj mnie teraz. Ten domek jest przytulny i ciepły. Moglibyśmy tu zamieszkać. Co ty na to?

- Ale nie wiemy, czy ta przemiła staruszka nas przyjmie. – szepnęła zmartwiona.

Jaś popatrzył na nią z wyrzutem i Małgosia zrozumiała, o co Jasiowi chodziło. Wstała od stołu w chwili, kiedy staruszka wchodziła do pomieszczenia. Z impetem pchnęła ją, a biedna kobieta wylądowała w kominku. Choć krzyczała o pomoc, żadne z dzieci nie podało jej ręki. Oboje patrzyli na nią z radością. A kiedy spłonęła Jaś zwrócił się do Małgosi:

- Teraz mamy już własny domek…

Brak komentarzy: